Jedno wydaje się pewne: Władimir Putin się umocnił. Jest jeszcze bardziej numerem jeden, niż był.
Sporo wyjaśnia to, kogo Putin namaścił na następcę Iwanowa w swojej kancelarii. Został nim wcześniej szerzej nieznany i o pokolenie młodszy od prezydenta i samego Iwanowa – Anton Wajno. Szerzej nieznany to raczej nie znaczy, że był dotychczas szarą eminencją. Ma znacznie słabszą pozycję niż Siergiej Iwanow, który był w przeszłości i wpływową figurą w służbach specjalnych, i ministrem obrony, wicepremierem, szefem Rady Bezpieczeństwa.
Media zbliżone do Kremla nazywają Antona Wajnę po prostu człowiekiem Putina, bardzo oddanym. Nie związanym z żadną wpływową frakcją, w szczególności siłowików (od resortów siłowych) ani też nie przejawiającym czysto politycznych ambicji. Co ciekawe Wajno ma korzenie estońskie, jego dziadek był przywódcą Estońskiej Partii Komunistycznej w czasach późnego Breżniewa, a potem Andropowa, Czernienki i Gorbaczowa.
Oficjalna wersja kremlowska brzmi tak: po pierwsze to Iwanow sam poprosił teraz o zwolnienie, a po drugie Putin już w 2012 roku dogadał się z nim, że będzie szefem jego administracja przez cztery lata. Ten okres upłynął kilka miesięcy temu, czyli Iwanow powinien to traktować jak wyróżnienie. Wyróżnieniem nie jest jednak zapewne funkcja, którą będzie teraz pełnił, czyli specjalnego przedstawiciela prezydenta ds. ochrony przyrody i transportu. Przecież chyba nikt nie słyszał wcześniej o takim stanowisku.
Pozostaje jednak pytanie, dlaczego do spektakularnej odstawki dochodzi w momencie, gdy Rosja grozi Ukrainie prawdziwą wojną? Wydawałoby się, że to jest właśnie czas dla doświadczonych ludzi związanych ze służbami i armią. Czy Iwanow miał jakąś inną koncepcję postępowania wobec niepokornych Ukraińców niż Putin? Trudno wiarygodnie to ocenić, tradycyjnie z Kremla nie wypływają najważniejsze informacje.