W tym tygodniu apel o większą współpracę w dziedzinie obrony można było usłyszeć z dwóch różnych miejsc: włoskiej wyspy Ventotene, gdzie spotkali się przywódcy Włoch, Francji i Niemiec, oraz z Pragi, gdzie premier Czech spotkał się z dyplomatami.
Bohumil Sobotka powiedział wprost o konieczności stworzenia w dłuższej perspektywie europejskiej armii, o czym w ostatnich miesiącach mówili tak różni politycy, jak federalista Jean-Claude Juncker (szef KE) i eurosceptyk Jarosław Kaczyński.
Apele nasiliły się po negatywnym wyniku referendum w Wielkiej Brytanii. Oznacza on osłabienie zdolności wojskowych UE, ale jednocześnie pozbycie się kraju, który zawsze blokował wojskowe ambicje Unii z obawy przed tworzeniem konkurencji dla NATO.
Z czysto wojskowego punktu widzenia Brexit oznacza dla UE poważne osłabienie. Według danych Europejskiej Agencji Obrony Wielka Brytania ma największy budżet obronny w gronie 27 państw UE (bez Danii, która do EAO nie należy). Jej wydatki na ten cel stanowią aż 26 proc. budżetów wszystkich państw UE. Jej wojskowi to 10 proc. personelu militarnego Unii.
Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE Francja pozostanie jedyną atomową potęgą. Te dwa kraje do tej pory najbardziej angażowały się też w zagraniczne misje. Oczywiście gwarancje bezpieczeństwa dla Europy ze strony Wielkiej Brytanii nie znikną, bo wynikają nie z unijnych traktatów, tylko z członkostwa w NATO. Ale UE jeszcze trudniej będzie realizować misje wojskowe poza jej granicami. Chyba że osłabienie ilościowe skompensuje jakościowym skokiem we współpracy wojskowej, o co apelują niektórzy politycy.