Inicjatywa wyszła od meksykańskiego przywódcy. Jak ujawnił „Washington Post", Enrique Pena Nieto wysłał w piątek zaproszenie zarówno do Hillary Clinton, jak i Donalda Trumpa. Ta pierwsza na nie do tej pory nie odpowiedziała, ale miliarder tak.
Ambasada USA w Meksyku, z którą skontaktował się sztab Trumpa, odradzała przyjazd. Twierdziła, że ze względu na konieczne środki bezpieczeństwa potrzeba wielu tygodni, aby przygotować taką operację. Ale nowy szef kampanii wyborczej miliardera Stephen K. Bannon przekonał kandydata republikanów, że tylko spektakularną zagrywką może zmniejszyć rosnącą przewagę, jaką na dwa miesiące przed wyborami ma nad nim w sondażach Hillary Clinton. Trump miałby zdobyć choćby część głosów 60-milionowej mniejszości latynoskiej.
Zdaniem „Huffington Post", który śledzi najważniejsze sondaże przed wyborami i wyciąga z nich średnią, Clinton może liczyć na 47 proc. głosów wobec 40,5 proc. dla Trumpa. Ale wśród Latynosów głos na kandydatkę demokratów chce oddać 81 proc. wyborców, a na republikanów – 11 proc.
Sztabowcy Trumpa mają też nadzieję, że spotykając się z przywódcą 120-milionowego kraju, ich kandydat wreszcie zyska w oczach Amerykanów powagę męża stanu. Tak samo robił osiem lata temu Barack Obama, jadąc jeszcze przed wyborami do Berlina, a cztery lata później Mitt Romney – do Londynu.
Ale zagrywka Trumpa jest o wiele bardziej ryzykowna, bo o ile Niemcy uwielbiali Obamę, a Brytyjczycy byli wobec Romneya przynajmniej neutralni, o tyle Meksykanie Trumpa po prostu nienawidzą.