Rzeczpospolita: Gdyby w środę w debacie telewizyjnej Le Pen nie była tak brutalna i radykalna, może wygrałaby te wybory. Kto jej doradził taką taktykę?
Ludovic de Danne: W tak kluczowych sprawach decyzje podejmuje sama, ma polityczny instynkt. Chciała wyrazić odczucie ogromnej frustracji bardzo wielu Francuzów z powodu obecnej kondycji kraju, pokazać, jak bardzo podzielone jest społeczeństwo, a także ujawnić, że Macron jest kandydatem z recyklingu dotychczasowego systemu. Właśnie dlatego nie chce powiedzieć, kto będzie jego premierem, bo wie, że to figura, która jest współodpowiedzialna za katastrofę gospodarczą i migracyjną Francji.
Z Macronem nie było też jak debatować. Obrażał Marine, prowokował. Francuskie media przypisały jej całą winę za styl tej debaty, bo są tendencyjne tak samo, jak są tendencyjne w sposobie, w jaki opisują rzeczywistość w Polsce. Nie należy im wierzyć.
Mimo wszystko kilkanaście milionów Francuzów głosowało na Le Pen. To jednorazowa mobilizacja?
Staliśmy się największym ugrupowaniem Francji. Sytuacja jest teraz jasna: liderzy wszystkich partii dotychczasowego „systemu" apelowali o głosowanie na Macrona, musi on więc wziąć całą odpowiedzialność za dramatyczną kondycję Francji. My zaś przystępujemy do czerwcowych wyborów parlamentarnych jako jedyna wiarygodna siła opozycyjna.