- Odchodzę z wysoko podniesionym czołem – oświadczył premier Mihai Tudose, ogłaszając na posiedzeniu zarządu socjaldemokratycznej partii PDS decyzję o dymisji.
Nie widział innego wyjścia w obliczu pogłębiającego się konfliktu z kierownictwem własnego ugrupowania. Na stanowisku szefa rządu wytrwał sześć miesięcy. Podobnie jak jego poprzednik Sorin Grindeanu.
Nikt nie ma w zasadzie wątpliwości, że za problemy ze stabilnością rządów w Rumunii odpowiada jeden człowiek. Jest nim Liviu Dragnea, szef socjaldemokratów. Od wyborów w grudniu 2016 roku partia sprawuje rządy wspólnie z liberalnym ugrupowaniem ALDE.
– W Rumunii jest nieco jak w Polsce, szef zwycięskiego ugrupowania nie został premierem. Inaczej jednak niż w Polsce przywódca większości parlamentarnej premierem zostać nie może, gdyż został skazany prawomocnym wyrokiem – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Ion Ionita z niezależnego dziennika „Adevarul".
Rządy prezesa
Prowadzi to do konfliktów z kolejnymi premierami, gdyż Liviu Dragnea usiłuje rządzić z tylnego siedzenia, stosując zasadę bezwzględnej dyscypliny partyjnej. Bez powodzenia. Obecny konflikt dotyczył minister spraw wewnętrznych Carmen Dan, którą premier zamierzał zdymisjonować, gdyż nie wyjaśniła afery pedofilskiej w policji. Ale za panią minister stoi Liviu Dragnea. W rezultacie do dymisji podał się premier.