W rokowaniach między Londynem i Brukselą powiało ostatnio optymizmem. Na początku tego tygodnia unijny negocjator Michel Barnier po raz pierwszy przyznał, że możliwe jest osiągnięcie porozumienia w ciągu czterech–sześciu tygodni. To pozwoliłoby na jego ratyfikację przez brytyjski parlament oraz Radę UE i europarlament przed spodziewanym opuszczeniem Unii przez królestwo 29 marca przyszłego roku.
Chodzi jednak tylko o warunki wyjścia ze Wspólnoty, a nie przyszłe relacje między krajami UE i Wielką Brytanią. Irlandczycy obawiają się też, że na sam koniec rokowań w listopadzie będzie pozostawiony najtrudniejszy ze wszystkich problem: warunki przekraczania granicy między Irlandią Północną i Republiką Irlandii.
– Choć od referendum w sprawie brexitu minęły już ponad dwa lata, wciąż nie ma jasnej wizji, jak można rozwiązać ten problem. To może mieć bardzo poważne skutki dla jedności kraju – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Ian Bond, dyrektor w londyńskim Center for European Reform (CER).
Opublikowany w ubiegłym tygodniu sondaż instytutu Our Future, Our Choice pokazuje, że za zjednoczeniem Zielonej Wyspy opowiada się już nie tylko większość mieszkańców Republiki, ale po raz pierwszy także Irlandii Północnej. 52 proc. mieszkańców tej prowincji chce z powodu brexitu wyjść ze Zjednoczonego Królestwa (39 proc. jest przeciw). Ten wskaźnik wzrasta nawet do 56 proc. w sytuacji, gdyby w poprzek Irlandii znów wyrosły zasieki i przywrócono kontrole graniczne (40 proc. jest przeciw). Swoboda przemieszczania się po całej wyspie była fundamentem porozumienia wielkopiątkowego, które 20 lat temu zakończyło dekady przemocy między protestantami i katolikami w hrabstwach należących do Londynu.
– Dziś, kiedy jadę do Belfastu, jedynym sygnałem, że nie jestem już w Republice Irlandii, są znaki drogowe w milach, a nie kilometrach. Powrót do kontroli przez brytyjskich żołnierz byłby szokiem – mówił w lipcu „Rzeczpospolitej" były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Irlandczyk Pat Cox.