Demonstracji myśliwych nie było w Madrycie od 1989 r. Organizatorzy – Królewska Hiszpańska Federacja Łowiecka (RFEC) i Federacja Łowiecka Kastylii-Leon – twierdzą, że w sobotnim proteście wzięło udział pół miliona ludzi, policja, że kilkadziesiąt tysięcy. Przyjechali autokarami ze wszystkich stron Hiszpanii, by ostrzec rząd, że miarka się przebrała. Król, który też kocha polowania, nie przyszedł na demonstrację, ale zapewne był po stronie myśliwych.
W Hiszpanii jest ich ok. 1,2 mln, nie licząc kłusowników. Domagają się m.in. jednego prawa łowieckiego dla całego kraju (teraz każdy region ma własne) i wycofania zakazu strzelania do kaczek z ołowianego śrutu na chronionych terenach podmokłych. Czarę goryczy przelał ten ostatni przepis.
Jak wyliczył „El Pais”, jeśli założyć, że aby zabić kaczkę, trzeba oddać trzy strzały, na ziemię spada w ciągu roku w Hiszpanii ok. 6000 ton ołowiu zatruwającego środowisko. Zdaniem specjalisty cytowanego przez gazetę tylko z powodu połknięcia śrutu ginie rocznie około 50 tys. ptaków wodnych. Lepiej strzelać ze stali, ale takie naboje są droższe (pudełko tradycyjnych kosztuje 6 euro, innych – do 30 euro) i nie nadają się do wszystkich modeli broni.
Zdaniem władz manifestacja myśliwych i rolników to element kampanii Partii Ludowej przed niedzielnymi wyborami
– Żyję z polowań. Tam, gdzie mieszkam, takich rodzin jak moja jest około stu. Jeśli nie przestaną nam rzucać kłód pod nogi, wkrótce nikt nie będzie w Hiszpanii polował – mówi Rafael, krewki 40-latek w słomianym kapeluszu, potrząsający krowim dzwonkiem. Przyjechał na demonstrację z Vila-real (region Walencja). Mówi, że wielu tamtejszych rolników dorabia sobie, polując w weekendy. Zdarza się, że przez dwa dni zarobią więcej niż przez resztę tygodnia. Strzelanie do kuropatw jest bardziej opłacalne niż hodowla owiec.