Dwa trzęsienia ziemi zdominowały wczoraj wiadomości w amerykańskich stacjach telewizyjnych. Tym razem dużo ważniejszy od Haiti był wielki wstrząs polityczny, który nawiedził Massachusetts. W stanie uchodzącym za jeden z najbardziej lewicowych w USA, wybory do Senatu pierwszy raz od 1972 roku wygrał republikanin. To prawdziwa rewolucja.
Scott Brown – nieznany wcześniej polityk, przedstawiający się jako zwykły facet jeżdżący półciężarówką – walczył z kandydatką demokratów Marthą Coakley o miejsce po zmarłym w sierpniu senatorze Edwardzie Kennedym.
Na początku wyścigu tracił do niej 30 punktów procentowych. Demokraci byli tak pewni zwycięstwa, że podczas świąt pani Coakley zrobiła sobie tydzień wolnego od spotkań z wyborcami, a w jej reklamie pojawił się błąd w nazwie stanu.
Brown zaś konsekwentnie przekonywał, że miejsce po Kennedym nie należy do demokratów, ale do ludzi. I chociaż tuż przed wyborami do Massachusetts pojechali zarówno Bill Clinton, jak i sam Barack Obama wyborcy „złamali serce” Coakley: przegrała 47 do 52 procent.
– To cud! To cud! – krzyczeli po ogłoszeniu wyników zwolennicy Browna. Jeden z liderów republikanów Mitt Romney nazwał głosowanie referendum w sprawie polityki Obamy. Patrick Kennedy, syn zmarłego senatora, nie ma zaś wątpliwości, że wyborcy szukali po prostu „chłopca do bicia”, którego mogliby ukarać za rosnące bezrobocie i utratę domów. – Pragną krwi, a ponieważ jej nie dostają, to chcą zaprotestować i nie można ich za to winić – podkreślił cytowany przez „Politico” Patrick Kennedy.