Strzał, który mógł uratować ZSRS

Z Jerrym Parrem,szefem ochrony prezydenta USA, o kulisach zamachu na Ronalda Reagana rozmawia Piotr Włoczyk

Publikacja: 19.01.2013 00:01

Ronald Reagan z żoną Nancy, pięć dni po zamachu

Ronald Reagan z żoną Nancy, pięć dni po zamachu

Foto: AFP

Tekst pochodzi z miesięcznika "Uważam Rze Historia"

30 marca 1981 roku kalendarz Ronalda Reagana przewidywał wygłoszenie kolejnego rutynowego przemówienia do związkowców zgromadzonych w waszyngtońskim hotelu Hilton. Kiedy opuszczał hotel, niezrównoważony psychicznie mężczyzna oddał sześć strzałów do prezydenta. Jeden z nich dosięgnął Reagana rykoszetem, a trzy kule bardzo poważnie zraniły trzy inne osoby: policjanta zabezpieczającego wizytę, sekretarza prasowego Białego Domu, a także agenta Secret Service, który słysząc strzały, próbował zasłonić prezydenta. Zamachowcem okazał się 26-letni John Hinckley Junior, który chciał w ten sposób zwrócić na siebie uwagę aktorki Jodie Foster. Zamach miał miejsce zaledwie dwa miesiące po inauguracji pierwszej kadencji prezydenta Reagana, który – w przeciwieństwie do swoich poprzedników – zamierzał doprowadzić do upadku Sowietów. Udany zamach na Reagana byłby więc wręcz zbawienny dla istnienia ZSRS.

Na filmach pokazujących moment zamachu widać, jak wychodzicie z hotelu, Ronald Reagan uśmiecha się i macha w stronę stojących kilka metrów obok gapiów, gdy nagle rozlega się sześć strzałów. Prezydent znika w limuzynie, która odjeżdża z piskiem opon, a na chodniku leżą trzy postrzelone ofiary. Po chwili widać, jak zamachowiec leży przyciśnięty pod stosem policjantów i agentów Secret Service. Jak ten moment wyglądał z pańskiej perspektywy?

Gdy wyszliśmy z hotelu, byłem dosłownie krok za prezydentem. Tylko kilka metrów dzieliło nas od limuzyny. Jeden z agentów czekał już na nas przy otwartych drzwiach. Wreszcie, jakieś dwa metry od auta, usłyszałem pierwszy z sześciu strzałów. Zanim zdołałem cokolwiek pomyśleć, odezwała się moja pamięć mięśniowa, którą każdy agent wyrabia w sobie latami treningów. Bez chwili zwłoki wepchnąłem prezydenta do limuzyny i zakryłem go swoim ciałem. Co ważne – drzwi do limuzyny prezydenckiej otwierały się w stronę bagażnika. W przypadku tamtego dnia nie było to bez znaczenia, ponieważ dawały trochę więcej ochrony za swoim pancerzem. Jeden z agentów musiał jeszcze wsunąć do środka nasze nogi, które wystawały na zewnątrz auta. Gdy tylko usłyszałem trzask zamykanych drzwi, kazałem kierowcy jak najszybciej zabrać nas spod hotelu.

Dopiero w środku był moment na zastanowienie się nad tym, co się właściwie stało?

Tak. W ciągu tych kilku sekund działałem mechanicznie. Można to porównać do sytuacji, gdy dziecko wyskakuje przed maskę prowadzonego przez nas samochodu. Nie myślimy o tym, żeby zahamować, tylko po prostu to robimy. Tak też było w ciągu tych kilku sekund w trakcie zamachu. Agenci ochrony są tak szkoleni, że sam dźwięk wystrzału powoduje natychmiastową i automatyczną realizację procedury, na którą składają się tylko dwa elementy – zakrycie i ewakuacja prezydenta.

Jesteśmy z powrotem w limuzynie. Kilka sekund po zamachu wszystko wskazuje na to, że prezydent jest cały i zdrowy.

Na początku odetchnąłem z ulgą. Standardową procedurą jest w takim przypadku sprawdzenie prezydenta, co też zrobiłem. Dokładnie przebadałem rękami jego tułów i nie znalazłem ani śladu krwi. Po chwili jednak zauważyłem, że prezydent ma krew na ustach. Prezydent Reagan powiedział, że chyba ugryzł się w język albo w policzek. Krew była jednak jasnego koloru, więc zdawałem sobie sprawę, że pochodzi z płuc. Wtedy zacząłem się martwić, że być może jednak został on ranny w zamachu. Prezydent siedział pochylony na krawędzi siedzenia, gdy nagle zaczął pluć krwią. Uklęknąłem przed nim i powtórzyłem badanie. Skrupulatnie sprawdzałem każdy fragment jego ciała – włącznie z głową – ale po raz kolejny nie znalazłem ani kropli krwi na rękach.

Wtedy jeszcze jechaliście w kierunku Białego Domu?

Tak. Sprawdzanie miało miejsce w tunelu, którego przejechanie zajmuje około pół minuty. Gdy wyjechaliśmy z tunelu, stwierdziłem jednak, że trzeba zawrócić całą kolumnę i musimy pędzić do szpitala.

W Białym Domu nie moglibyście liczyć na pomoc medyczną?

Znajduje się tam wprawdzie specjalna jednostka, w której można na przykład leczyć grypę żołądkową, ale w przypadku prawdziwego zagrożenia życia nie rekomendowałbym tam wizyty. W tamtym momencie było już jasne, że Biały Dom nie był odpowiednim kierunkiem. Niepokojący był jasny kolor krwi, ale jakby tego było mało, usta prezydenta zrobiły się sine. To nie było normalne.

Ale w tamtym momencie nie podejrzewał pan jeszcze, że w płucu Reagana tkwi kula, tylko że podczas wrzucania prezydenta do limuzyny mógł mu pan złamać żebro, które wbiło się w płuco?

Rzeczywiście, pojawiła się myśl, że mogłem mu zrobić krzywdę, gdy zasłaniałem go, kładąc się na nim. Prezydent uderzył wtedy klatką piersiową o wysunięty podłokietnik. Jak już jednak wiemy, to nie to było przyczyną krwotoku.

Tu pańska rola w całym zdarzeniu okazuje się kluczowa – gdybyście najpierw pojechali do Białego Domu, stracilibyście tych kilka minut, które mogły okazać się decydujące.

Gdybyśmy pojechali do Białego Domu, pewnie i tak nie zdążylibyśmy wejść do środka. Podejrzewam, że zanim podjechalibyśmy pod wejście, oczywiste stałoby się dla nas, że coś strasznie niepokojącego dzieje się z prezydentem.

Podjeżdżacie pod szpital i – wiedząc dziś, jak poważnie Ronald Reagan był ranny – dzieje się rzecz niesamowita. 70-letni prezydent wychodzi z limuzyny o własnych siłach.

Prezydent Reagan wyszedł sam, choć podałem mu dłoń, żeby pomóc mu wstać. Nie wiem, czemu nie skorzystał z mojej pomocy. Być może myślał, że ktoś może mu zrobić zdjęcie, jak wspiera się na czyjejś ręce.

Gdy szliśmy w kierunku drzwi szpitala, ja asekurowałem go, idąc po jego lewej stronie, a drugi agent szedł po jego prawej stronie. Tuż po przekroczeniu drzwi prezydenta opuściły w końcu siły i upadł na kolana. Chwyciliśmy go pod ręce i wraz z kilkoma pracownikami szpitala doprowadziliśmy go do stojącego nieopodal łóżka. Pielęgniarki rozebrały go do naga i zaczęły szukać rany. Znalazły ją pod lewą pachą. Okazało się, że kula odbiła się rykoszetem od ramy drzwi, akurat gdy wpychałem prezydenta do limuzyny. Miał on wtedy ręce wyciągnięte przed siebie, jak podczas skoku na główkę. Kula po odbiciu od pancerza auta rozpłaszczyła się jak moneta 10-centowa, uderzając w żebro i wbijając się głęboko w płuco. Od serca dzieliło ją tylko około 2,5 cm. Efektem postrzału była dziura w płucu wielkości ołówka. Tak poważna rana spowodowała potworne krwawienie. Dziś można więc powiedzieć, że wtedy w limuzynie prezydent wykrwawiał się na śmierć.

Czyli Reagan nie należał do słabeuszy.

Proszę mi wierzyć, że prezydent Reagan był mimo swojego wieku bardzo krzepkim mężczyzną. Ale oprócz tego, że był silny fizycznie, był jeszcze po prostu twardy, jak na mężczyznę przystało. Jego młodość przypadła na wyjątkowo ciężki okres wielkiej depresji, gdy trzeba było się strasznie natrudzić, by jakoś związać koniec z końcem. Można więc powiedzieć, że od najmłodszych lat był twardy. Ale nawet wiedząc, że prezydent Reagan nie należy do mięczaków, i tak byłem mocno zdziwiony, że z taką raną potrafił się choć przez sekundę sam utrzymać na nogach.

A jakby tego było mało, tuż przed ciężką operacją zebrało mu się jeszcze na żarty...

(śmiech) Tak, to właśnie był cały prezydent Reagan. Sam słyszałem, jak spytał lekarzy, czy wszyscy spośród nich są republikanami. Jeden z lekarzy podchwycił ten ton i odpowiedział: „Tak, panie prezydencie, dziś wszyscy jesteśmy republikanami" (śmiech). Ale w tej historii z kawałami wielu osobom umyka sedno sprawy. Wcale nie chodziło o samo rzucanie dowcipami. Prezydent zachowywał się tak, a nie inaczej, aby rozładować napięcie. Widział, jak wszyscy są zestresowani, i nie chciał, żeby jego problem przysparzał problemów innym osobom. Stąd te wszystkie kawały i uśmiechy.

Jaka wtedy panowała atmosfera wśród otoczenia Reagana? Szykowaliście się na tragiczny koniec operacji?

Sytuacja była bardzo napięta, bo wiedzieliśmy, że stan prezydenta jest bardzo ciężki. Od razu jednak zaczęliśmy myśleć, co będzie dla nas oznaczał pobyt w szpitalu przez kolejnych kilka tygodni. Nie było mowy o przenoszeniu prezydenta po operacji, więc musieliśmy zreorganizować życie szpitala, by zapewnić mu bezpieczeństwo i odpowiednie warunki do pracy. W szpitalu pojawili się snajperzy i zespół pirotechniczny z psami. Generalnie przenieśliśmy do szpitala cały Biały Dom (śmiech). Nikt przed nami nie przeprowadził tak skomplikowanej operacji i patrząc wstecz, mogę powiedzieć, że sam jestem zaskoczony, iż wszystko udało się bez komplikacji.

Chyba jednak małą komplikacją było „zgubienie" na pewien czas karty niezbędnej do odpalenia rakiet, która została zabrana przez FBI wraz z pociętym garniturem Reagana?

Ta karta to tzw. karta uwierzytelniająca. Prawdę powiedziawszy, nic wtedy o tym nie wiedzieliśmy. W końcu jednak się odnalazła. Od tamtego incydentu zmieniły się procedury, aby coś podobnego już nigdy się nie powtórzyło. Odbyliśmy wiele spotkań z tego powodu i ustalono ostatecznie, że agent Secret Service odpowiedzialny za prezydenckie ubranie i rzeczy osobiste nie będzie ich spuszczał z oczu.

Było coś, co mogliście wtedy zrobić, żeby Hinckley nie miał szansy na wyciągnięcie rewolweru?

Mogliśmy oddalić spod hotelu tłum, w którym czaił się zamachowiec. Tylko że takie rzeczy widzi się dopiero z perspektywy. Generalnie nie można przesadzić z izolowaniem prezydenta. Prezydenci nie lubią, gdy tak przesuwa się tłumy. Coś takiego źle potem wygląda w mediach. W momencie zamachu wokół prezydenta było około 25 agentów Secret Service. Dawaliśmy wtedy z siebie wszystko, by zapewnić prezydentowi bezpieczeństwo, ale niestety, okazało się, że wszystko było tego dnia niewystarczające.

Jak tych sześć strzałów wpłynęło na waszą pracę?

Po zamachu doszło do pewnych zmian. Na przykład tak planowaliśmy wydarzenia z udziałem prezydenta, by przejście z budynku do limuzyny trwało jak najkrócej. Może mało się o tym mówi, ale od tego czasu – czyli od ponad 30 lat – nie padł ani jeden strzał w kierunku amerykańskiego prezydenta. A jeszcze w poprzednim 30-leciu – między 1950 do 1981 rokiem – doszło do kilku prób zamachu na życie kilku prezydentów.

Tak się akurat złożyło, że do ostatniego zamachu doszło, gdy to ja byłem na służbie. Ale to się może zdarzyć każdemu. Po tym wydarzeniu zaczęliśmy na większą skalę używać wykrywaczy broni. Gdy odchodziłem ze służby (w 1985 roku – przyp. red.), używaliśmy ich już przy każdej okazji. Teraz to już jest standardowa procedura wszędzie tam, gdzie pojawiają się prezydent i wiceprezydent.

Wciąż jednak najlepszą ochroną jest osłonięcie prezydenta ze wszystkich stron agentami. Taki widok jest w stanie skutecznie odstraszyć wielu spośród tych, którzy chcieliby wyrządzić prezydentowi krzywdę. Sześciu wielkich chłopów patrzących groźnie na takiego człowieka robi swoje (śmiech). Niestety, nawet dziś nie można zapewnić prezydentowi bezpieczeństwa w 100 proc.

Jak ten zamach – z pańskiej perspektywy – zmienił Ronalda Reagana?

Prezydent zawsze stosował się do naszych wskazówek. Tego feralnego dnia również poddał się naszym wskazaniom. Ale po zamachu zarówno prezydent Reagan, jak i jego żona jeszcze bardziej podporządkowywali się naszym zaleceniom. Na przykład znacznie ograniczyli kontakt z tłumami po zapadnięciu zmierzchu, gdy trudniej jest agentom ochrony wyśledzić potencjalnego zamachowca.

Na zdjęciach przedstawiających Reagana opuszczającego szpital widać, że jest on podejrzanie szeroki w klatce piersiowej...

Ponieważ pod czerwonym swetrem miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Musiało go to boleć z uwagi na odniesioną ranę, ale zdjął ją dopiero, gdy był już zupełnie bezpieczny. Prezydent nie lubił nosić kamizelki, ale ostatecznie przekonał się do niej.

W jaki sposób rykoszet Hinckleya wpłynął na pańskie życie?

Jeżeli chodzi panu o to, czy byłem jeszcze bardziej uważny podczas wypełniania moich obowiązków, to odpowiem, że już przed zamachem byłem maksymalnie skupiony na tym, co robię. Pracując, zawsze pamiętałem o tym, co się stało z prezydentem Kennedym. Moją pracę w Secret Service rozpocząłem jeszcze przed zamachem w Dallas. Nigdy nie chciałem, by taka tragedia przytrafiła się właśnie mi. Ta myśl towarzyszyła mi przez całą służbę. Nawet teraz, gdy jestem już na emeryturze, wspomnienia z pracy wracają za każdym razem, gdy widzę otwierane okno albo odsłanianą firankę...

Wielu Amerykanów uważa, że Hinckley po prostu spudłował. Pan jednak inaczej do tego podchodzi.

Ja wierzę, że boska opatrzność czuwała nad nami tego dnia. Naprawdę w to wierzę. Również Ronald Reagan tak to postrzegał – Bóg darował mu życie, żeby mógł wykończyć komunizm.

Jerry Parr

(ur. 1930) jest emerytowanym agentem Secret Service. W czasie ponad 20-letniej służby ochraniał m.in. wiceprezydentów Spiro Agnewa, Geralda Forda i Waltera Mondale'a. W latach 1979–1985 był szefem ochrony prezydentów Cartera i Reagana.

Tekst pochodzi z miesięcznika "Uważam Rze Historia"

30 marca 1981 roku kalendarz Ronalda Reagana przewidywał wygłoszenie kolejnego rutynowego przemówienia do związkowców zgromadzonych w waszyngtońskim hotelu Hilton. Kiedy opuszczał hotel, niezrównoważony psychicznie mężczyzna oddał sześć strzałów do prezydenta. Jeden z nich dosięgnął Reagana rykoszetem, a trzy kule bardzo poważnie zraniły trzy inne osoby: policjanta zabezpieczającego wizytę, sekretarza prasowego Białego Domu, a także agenta Secret Service, który słysząc strzały, próbował zasłonić prezydenta. Zamachowcem okazał się 26-letni John Hinckley Junior, który chciał w ten sposób zwrócić na siebie uwagę aktorki Jodie Foster. Zamach miał miejsce zaledwie dwa miesiące po inauguracji pierwszej kadencji prezydenta Reagana, który – w przeciwieństwie do swoich poprzedników – zamierzał doprowadzić do upadku Sowietów. Udany zamach na Reagana byłby więc wręcz zbawienny dla istnienia ZSRS.

Pozostało 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1026
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022