– Mamy dziś wśród nas specjalnego gościa – mówi przedstawicielka Partii Demokratycznej prowadząca spotkanie wyborcze Hillary Clinton w Hartford. Nie chodzi jednak wcale o panią senator, która jest w Nowym Jorku, skąd będzie się na żywo łączyć z wyborcami w 21 stanach. Gościem w Hartford jest Chelsea Clinton, córka eksprezydenta i byłej pierwszej damy walczącej o powrót do Białego Domu.
Chelsea nieśmiało się uśmiecha. – Postaram się odpowiedzieć w imieniu mamy na wszystkie pytania, na które ona nie zdąży odpowiedzieć – zapowiada.
Choć 28–letnia dziś Chelsea mieszkała w Białym Domu przez osiem lat, większość Amerykanów niewiele o niej wie. Pamiętają ją jako śmieszną nastolatkę, której nieco współczuli, gdy na oczach całego kraju prano małżeńskie brudy jej rodziców. Absolwentka Stanfordu i Oksfordu jest dziś znakomicie zarabiającą pracownicą manhattańskiej firmy inwestycyjnej prowadzonej przez przyjaciela Billa i Hillary.
Teraz pierwszy raz na dobre włączyła się w kampanię polityczną. Występowała sama lub u boku któregoś z rodziców m.in. w Iowa, New Hampshire, Południowej Karolinie i Kalifornii. Ale jej wystąpienia rzadko pokazywane są w telewizji. – Nigdy jej wcześniej nie słyszałem, myślałem, że specjalnie trzymają ją z boku, bo ma niewiele do powiedzenia. Ale ona jest kapitalna. Ma inteligencję matki i talent do rozmowy z ludźmi po ojcu – mówi siedzący obok mnie starszy mężczyzna.
Chelsea z błyskotliwym humorem i dużą klasą prowadzi przygotowanie do multimedialnego spotkania z Hillary. Losuje pięć pytań do swej mamy spośród kilkudziesięciu zgłoszonych przez uczestników spotkania, po czym organizuje głosowanie, udając spikerkę prowadzącą program telewizyjny. Sala pęka ze śmiechu. Ludzie są oczarowani.