– Jeśli świat nie potępi chińskich rządów w Tybecie i krwawego tłumienia demonstracji, straci moralne prawo, aby występować w obronie praw człowieka – stwierdziła przewodnicząca Izby Reprezentantów USA. Nancy Pelosi jest pierwszym zachodnim politykiem, który po wybuchu zamieszek w Tybecie spotkał się z przebywającym na wygnaniu Dalajlamą. W indyjskiej Dharamsali, gdzie mieści się siedziba tybetańskiego rządu, czekały na nią tysiące Tybetańczyków. – Ameryka to wielki naród uznawany za przywódcę demokracji i wolności. Będę się za panią modlił – powiedział Dalajlama, zarzucając jej na szyję żółty tybetański szal.
Tydzień temu chińskie siły bezpieczeństwa rozprawiły się z protestami Tybetańczyków, którzy chcieli przypomnieć o krwawo stłumionym powstaniu w Tybecie 49 lat temu. Władze w Pekinie przyznały, że użyto ostrej amunicji. Ich zdaniem w starciach zginęło 13 osób. Tybetańczycy mówią o 100 zabitych. Nie wiadomo, jak wygląda sytuacja w stolicy Tybetu Lhasie, bo miasto musieli opuścić wszyscy zagraniczni dziennikarze.
O pokojowy dialog między chińskimi władzami a Tybetańczykami zaapelował w piątek polski prezydent. „Jedynie dialog i poszanowanie praw człowieka, w tym praw religijnych, oraz dobra wola obu stron wyrzekających się przemocy i siły jest drogą, która może doprowadzić do trwałego, pokojowego rozwiązania sporu” – napisał Lech Kaczyński w oświadczeniu.
Kilka dni wcześniej polski MSZ wezwał na rozmowę chińskiego ambasadora w Warszawie. Sejm natomiast zaprosił Dalajlamę do złożenia wizyty w Polsce. Polska od wielu lat prowadzi politykę „jednych Chin”, co oznacza, że nie może poprzeć aspiracji niepodległościowych Tybetu. Może jednak żądać przestrzegania praw człowieka.
– Parlament może przyjąć rezolucję potępiającą Chiny. Oficjalną notę może także wystosować polski rząd. W języku dyplomacji byłoby to jedno z najostrzejszych działań – powiedział nam jeden z dyplomatów. Jego zdaniem MSZ, wzywając na rozmowę chińskiego ambasadora, dał sygnał, że teraz do działania mogą przystąpić inne instytucje. Na razie Sejm chce jednak zaczekać na to, jak się zachowają Chińczycy.