Zwolennikiem federacji jest m.in. wicepremier ds. polityki regionalnej Wiktor Tichonow. W rozmowach z dziennikarzami zwykle tłumaczył, że „istniejący model Ukrainy nie odpowiada współczesnym wyzwaniom”.
Gdy przeciwnicy prezydenta Janukowycza przypomnieli, że Tichonow podczas pomarańczowej rewolucji głosił hasła separatystyczne i otwarcie nawoływał do secesji wschodnich obwodów Ukrainy, wicepremier musiał zmienić ton. „Dziś nie możemy rozmawiać o klasycznym federalizmie, bo Ukraina jest biednym i słabym państwem. A powinna być bogata i silna, wówczas ani Galicja, ani Donieck nie myślałyby o oderwaniu się od reszty kraju” – mówił w sobotnim wywiadzie dla tygodnika „Zerkało Tyżnia”.
– Tichonow łagodzi ton po sygnałach z administracji Janukowycza. Po kwietniowych porozumieniach prezydentów Ukrainy i Rosji w Charkowie oraz podpisaniu umowy o przedłużeniu stacjonowania rosyjskiej floty na Krymie władze w Kijowie próbują zmniejszyć napięcie – mówi „Rz” Wołodymyr Fesenko, szef Centrum Badań Politycznych w Kijowie. – Paradoksalnie, dziś federacji mogą bardziej pragnąć mieszkańcy zachodniej Ukrainy. To byłaby ich strategia obronna przed wzmocnieniem prorosyjskiego kursu władz w Kijowie. Ten temat na zachodzie Ukrainy był podejmowany już za prezydentury Leonida Kuczmy – dodaje.
Podobnie wypowiada się w tej sprawie szef kijowskiego Instytutu Transformacji Społeczeństwa Ołeh Soskin.
– Jeśli ekipa rządząca z Doniecka, która zdecydowała się podporządkować polityce Rosji, nie zmieni swego nastawienia, na zachodzie Ukrainy może dojść do ostrych protestów. Wówczas kilka obwodów mogłoby się oddzielić i utworzyć zachodnioukraińskie zgromadzenie, gdzie władza samorządowa miałaby znacznie większe uprawnienia – mówi „Rz” Soskin. Pytany, czy obwody ługański i doniecki dołączyłyby do Rosji, odpowiada:– Moskwa nie byłaby nimi zainteresowana. Wiele miast w tych regionach żyje głównie z dotacji. Inaczej jest z Krymem, gdzie stacjonują okręty rosyjskie i mieszka liczna rosyjska mniejszość.