Krótkie obwieszczenie, które nadano w państwowej telewizji i radiu, zakończyło miesiące spekulacji, czy wybory w Birmie w ogóle się odbędą i kiedy. Państwowa Komisja Wyborcza wezwała w nim partie polityczne do przedstawienia swoich kandydatów, ale tylko między 16 a 30 sierpnia. Do ubiegłego tygodnia chęć udziału w wyborach zadeklarowało 40 ugrupowań.
Według analityków jest szansa, że pierwszy raz od pół wieku w Birmie powstanie cywilny rząd. Tylko jeszcze nie tym razem. – Te wybory będą punktem zwrotnym, ale zmiany będą następować ewolucyjnie – uważają eksperci. Wiadomo na przykład, że co najmniej siedem ugrupowań jest powiązanych z juntą wojskową. Jeśli dostaną się do rządu, mogą zachować kontrolę nad czołowymi ministerstwami.
Wybory, które miały dać nadzieję na zaprowadzenie w Birmie demokracji, już są krytykowane za granicą. USA, Wielka Brytania i szereg organizacji praw człowieka coraz głośniej biją na alarm, że głosowanie będzie niesprawiedliwe i z demokracją niewiele będzie miało wspólnego. Junta nie chce się bowiem zgodzić na wypuszczenie z więzień tysięcy opozycjonistów, w tym najsłynniejszej Birmanki świata – laureatki Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi.
W 1990 roku to partia Aung San Suu Kyi – córki birmańskiego bohatera w walce o niepodległość – wygrała wybory. Jednak z jej zwycięstwem nie pogodzili się wojskowi. Od tamtej pory przywódczyni opozycji spędziła w areszcie, głównie domowym, w sumie 15 lat. Ostatnią karę sąd nałożył na nią w maju tego roku.
Jej ugrupowanie – Narodowa Liga na rzecz Demokracji – już zapowiedziało, że zbojkotuje wybory. Inne partie oskarżają juntę o szpiegowanie i zastraszanie ich członków. Jeszcze inne pokazują, jak bardzo wojskowi zniszczyli kraj.