Uwolnienia porwanych marynarzy - wśród których byli Polacy - dokonano bez jakiegokolwiek użycia broni palnej. Należący do niemieckiego armatora niewielki statek Magellan Star dryfował po morzu od środy, kiedy to po wtargnięciu piratów załoga unieruchomiła silnik i schroniła się w zamkniętym pomieszczeniu pod pokładem.
Jak oświadczył rzecznik dowództwa V Floty USA w Bahrajnie, kapitan John Fage, w podjętej przed świtem akcji wykorzystano niewielkie łodzie i śmigłowce bojowe Cobra, których rolą było rozpoznanie i koordynacja. Nikt z komandosów ani 11 członków załogi Magellan Star nie odniósł żadnych obrażeń. Piraci byli uzbrojeni w karabinki automatyczne Kałasznikowa, ale ani z jednej, ani z drugiej strony "nie padły żadne strzały" - zaznaczył Fage.
Według niego, jako pierwsza na sygnał alarmowy z Magellan Star zareagowała uczestnicząca w patrolu antypirackim turecka fregata Gokceada. Załoga noszącego banderę Antigui i Barbudy statku - wśród której są Polacy, Rosjanie, Ukraińcy i Filipińczycy - utrzymywała ze swego schronienia kontakt ze światem przez telefon satelitarny.
Armator statku Juergen Salamon z Dortmundu rozmawiał z piratami, którzy po wejściu na pokład nacisnęli guzik połączenia alarmowego. Gdy zapytali o załogę, odpowiedział im, że "poszła na urlop". Nie stawiali żadnych żądań w sprawie okupu.
- Piraci byli zdenerwowani i poważnie zdemolowali statek - powiedział Salamon agencji Associated Press. Magellan Star płynął z Bilbao w Hiszpanii do Singapuru z ładunkiem łańcuchów kotwicznych. Obecnie zmierza do Dubaju w celu dokonania napraw.