Ostatnie badania opinii publicznej w Chorwacji dawały wyraźną przewagę zwolennikom przystąpienia do Wspólnoty. Wyglądało na to, że po wczorajszym referendum kraj ten stanie się 28. członkiem UE w przewidzianym terminie, czyli w połowie przyszłego roku. Pod warunkiem że traktat akcesyjny z Chorwacją zostanie ratyfikowany przez wszystkie 27 unijnych państw. O zablokowaniu wejścia Chorwacji nikt na razie nie mówi, ale nie brak głosów, że po jej przyjęciu drzwi UE pozostaną na długi czas zamknięte. Przede wszystkim dlatego, że Unia pochłonięta jest rozwiązywaniem kryzysu wspólnej waluty i pogłębianiem integracji, czemu proces rozszerzania wyraźnie nie sprzyja.
– Takie opinie spotkać można w krajach tradycyjnie przeciwnych rozszerzeniu, do których należy Francja – mówi „Rz" Cornelius Ochmann, ekspert fundacji Bertelsmanna. Nieprzypadkowo Paryż sprzeciwił się niedawno wejściu Rumunii i Bułgarii do strefy Schengen, traktując ten krok jako sygnał, że priorytetem Unii muszą być sprawy związane z kryzysem. Z kolei Niemcy czy Austria nie czynią tajemnicy, że zależy im na dalszym rozszerzaniu UE. Zainteresowany jest nim także włoski biznes, który angażuje się coraz bardziej na Bałkanach.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, by proces rozszerzenia przebiegał równolegle do porządkowania spraw wewnętrznych UE – przekonuje „Rz" Ruprecht Polenz, szef Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu. Przypomina, że Unia zobowiązała się do przyjęcia innych krajów bałkańskich pod warunkiem spełnienia odpowiednich kryteriów. Innymi słowy UE nie ma wyjścia: musi dotrzymać obietnic. Przyjmując Chorwację, daje dowód, że zależy jej na stabilizacji sytuacji na Bałkanach i nie odwraca się od problemów tego regionu. – Byłby to fatalny sygnał, gdybyśmy jako Unia pochłonięci wewnętrznymi problemami zamknęli drzwi dla innych – ocenia Polenz. Nie sposób więc wykluczyć, że w najbliższych latach status kandydata uzyska wreszcie Serbia. W kolejce zaś czekają Macedonia, Czarnogóra, Albania i Mołdawia. – To dowód, że mimo ogromnych problemów Unia jest nadal atrakcyjna – przypomniał niedawno „Frankfurter Allgemeine Zeitung". Dla Chorwatów atrakcyjność UE ogranicza się – jak się wydaje – do kwestii finansowych.
– Większość obywateli liczy na miliony dotacji z unijnej kasy i nie ma żadnych innych oczekiwań – przyznaje w rozmowie z „Rz" Visnja Samardja z Instytutu Spraw Międzynarodowych w Zagrzebiu. O słuszności jej obserwacji świadczyć może ogromny tytuł w popularnym dzienniku „Večernji List" przed referendum: „Ekonomiści: głosowanie przeciwko oznaczałoby krach gospodarczy". W Chorwacji nierzadko słychać o miliardach płynących od lat do Polski z Brukseli.Unia Europejska występuje więc najwyraźniej w charakterze dojnej krowy i solidarnego klubu.
Sądząc po wynikach Eurobarometru sprzed roku, obywatele państw Unii są jednak mocno podzieleni w kwestii dalszego zwiększania liczby jej członków. W grupie 12 nowych krajów członkowskich dwie trzecie obywateli nie ma nic przeciwko polityce otwartych drzwi. Natomiast wśród 15 „starych" państw odsetek ten wynosi zaledwie 37 procent. W całej Unii trzy czwarte mieszkańców opowiada się za przyjęciem Szwajcarii czy Norwegii, ale na przykład już w przypadku Islandii jest to 60 procent.