Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Nie był ani pierwszą, ani ostatnią śmiertelną ofiarą nieludzkiego traktowania uciekinierów. Jego tragedia wywołała jednak ogromne oburzenie w Berlinie Zachodnim i pierwszą po wojnie demonstrację przeciwko Amerykanom.
17 sierpnia 1962 r. dokładnie o 14.15 Peter Fechter z przyjacielem wyskoczyli z podwórka po wschodniej stronie muru w pobliżu Checkpoint Charlie przy Friedrichstrasse.
Tam rozegrała się tragedia. Kolega Fechtera przeskoczył już przez mur, gdy NRD-owscy pogranicznicy zaczęli kanonadę z kałasznikowów. Ranny Peter zsunął się na ziemię po wschodniej stronie. Zanim się wykrwawił, przez prawie godzinę głośno błagał o pomoc. Nie nadeszła ani z Zachodu, ani ze Wschodu. Amerykanie rzucali mu jedynie środki opatrunkowe. Żołnierze NRD-owscy nie reagowali. Tymczasem wokół amerykańskiego posterunku rósł tłum berlińczyków, żądających udzielenia chłopakowi pomocy. Amerykanie bali się wystawić nosa. Był to czas, gdy na granicy niemiecko-niemieckiej często dochodziło do wymiany ognia.
Kiedy Peter skonał, mieszkańcy Berlina swój gniew skierowali przeciwko władzom amerykańskim. Krzyczano: "Ami go home" oraz "Pomocnicy katów", oskarżając Amerykanów o wspieranie rosyjskich i NRD-owskich planów trwałego podziału miasta. W demonstracji uczestniczyło pięć tysięcy osób.