Krytycy członkostwa Bułgarii w Unii Europejskiej wskazują, że kraj, wstępując do niej, nie był dostatecznie przygotowany. Unijne raporty wskazują na brak stabilności politycznej i ekonomicznej, niepokojący poziom przestępczości zorganizowanej i nieskuteczne zarządzanie gospodarcze. Z kolei sojusznicy w NATO wskazują na to, że mimo dziesięciu lat obecności w sojuszu w Sofii żywe są sympatie prorosyjskie. Na tyle silne, że Bułgaria jawi się wręcz jako rosyjski koń trojański.
Związki Bułgarów z Rosją wynikają z bliskości językowej, wspólnej tradycji prawosławnej oraz z faktu, że Rosja walnie przyczyniła się do wyzwolenia spod zaboru tureckiego w 1878 r. Do dzisiaj wielu polityków, zwłaszcza lewicowych, uważa, że Bułgarię więcej łączy z Rosją niż z Zachodem. Wykorzystuje to Moskwa, podsycając prorosyjskie sentymenty. Ambasador Rosji w Sofii zasugerował wręcz, że Bułgaria powinna rozważyć wstąpienie do Unii Eurazjatyckiej.
Sygnały docierające w ostatnich miesiącach z Sofii potwierdzają obawy. W kwietniu parlament bułgarski przegłosował zmiany prawne, które pozwalają Gazpromowi na obejście unijnych regulacji podczas inwestycji energetycznych na Bałkanach (chodzi o odcinek rurociągu South Stream). Komisja Europejska zwróciła uwagę, że niektóre paragrafy zostały wręcz podpowiedziane przez Gazprom, i ostrzegła, że Bułgaria naraża się na kary.
Na początku konfliktu ukraińskiego rząd bułgarski formalnie poparł walkę Ukrainy o zachowanie integracji terytorialnej, jednak po inkorporacji Krymu socjalistyczny przewodniczący parlamentu Michaił Mikow pospieszył z gratulacjami do swojego odpowiednika w rosyjskiej Dumie.
Socjalistyczny premier Płamen Oreszarski wprawdzie bez entuzjazmu, ale poparł unijne sankcje przeciw Rosji, natychmiast zastrzegł jednak, że nie powinno być następnych. Wezwał też prawicową opozycję, by „zachowała wstrzemięźliwość" w krytyce Rosji.