—Piotr Kowalczuk z Rzymu
„Absurd", „głupota", „wstyd" – to najdelikatniejsze słowa, którymi czwartkowa włoska prasa kwituje skandal. Schettino, który 13 stycznia 2012 r. z premedytacją zboczył z kursu, by „złożyć hołd" wyspie Giglio, i rozbił się o skałę wycieczkowiec, powodując śmierć 32 osób, a potem uciekł z tonącego statku, został zaproszony na uniwersytet jako ekspert na zajęcia o postępowaniu w sytuacjach kryzysowych i zarządzaniu paniką.
Co gorsza, do skandalu doszło na największym uniwersytecie Europy o ogromnych tradycjach (został założony w 1303 r. przez papieża Bonifacego VIII), który jako jedyna włoska uczelnia figuruje na liście 100 najlepszych na świecie. Dyplom La Sapienzy na ogół gwarantuje dobrą pracę.
„Corriere della Sera" rozpoczyna swój komentarz od cytatu z Umberto Eco: „Cały świat chodzi na głowie, ślepi prowadzą ślepych w przepaść, osioł gra na lirze, woły tańczą, Katon chodzi do burdelu", i dodaje od siebie: „A Schettino naucza na uniwersytecie".
Oburzenie jest tym większe, że tego samego dnia w Genui we wraku „Concordii" znaleziono czaszkę i kawałek ręki jednej z ofiar. Pomysłodawca organizacji tego seminarium, prof. Vincenzo Mastronardi, stanie przed komisją etyczną uniwersytetu. Wyjaśnień żąda minister edukacji. Wszyscy podkreślają, że miejsce Schettino jest za kratkami, i martwią się: „Co o nas świat pomyśli?".