W środę do Warszawy przylatuje Petro Poroszenko. Wizyta ukraińskiego prezydenta pełna będzie symboli: wystąpi przed Zgromadzeniem Narodowym i weźmie udział w uroczystości podpisania przez Bronisława Komorowskiego umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z UE.
Jednak przeszło rok po rewolucji na Majdanie Polska przestała odgrywać kluczową rolę w formułowaniu polityki wschodniej Unii.
– Jest rosyjska mania wielkości, ale jest też i polska mania wielkości. Polskie aktywa w tej grze są przecenione. Gdy opadnie kurz, okaże się, że gra, którą prowadziła Warszawa, nie była aż tak ważna – mówi „Rz" Gleb Pawłowski, czołowy rosyjski politolog i do 2011 r. doradca prezydenta Putina.
Wiceszef Ośrodka Studiów Wschodnich Adam Eberhardt przyznaje: – Zawsze, gdy wybucha kryzys w stosunkach z Rosją, pierwsze skrzypce w Unii zaczynają odgrywać największe kraje kosztem Brukseli i państw mniejszych. To jest naturalne, bo to one mają realną władzę. W 2008 r. w czasie wojny w Gruzji inicjatywę przejął Nicolas Sarkozy, teraz tę rolę odgrywa Angela Merkel – mówi „Rz".
Dla Polski to nie jest do końca korzystna ewolucja. Merkel co prawda usztywniła w ostatnich miesiącach swoje stanowisko wobec Kremla po tym, jak Putin wielokrotnie złamał dane jej słowo. Ale w ostatnim czasie Berlin znów zdaje się być bardziej przychylny wobec Rosji. W poniedziałek kanclerz opowiedziała się za rozwijaniem współpracy z Moskwą w sprawie dostaw surowców energetycznych, a nawet wznowieniem rozmów o budowie gazociągu South Stream.