W czwartek rano zamaskowani napastnicy wtargnęli na teren uniwersytetu w Garissie w Kenii, zabijając strażników. Następnie strzelali na oślep wewnątrz kampusu. Wzięli także kilkudziesięciu zakładników, w większości chrześcijan. Zginęło 15 osób, kilkadziesiąt odniosło rany.
Do ataku przyznała się islamistyczna grupa zbrojna Al-Szabab z Somalii, która w przeszłości przeprowadziła kilka ataków w Garissie i w innych miejscach w Kenii, w tym w 2013 r. na duży sklep w Nairobi. Związana z Al-Kaidą Al-Szabab kontroluje znaczne obszary na południu i w środkowej części Somalii, gdzie wprowadziła prawo szariatu. Ostatnio groziła Kenii za wysłanie wojsk do Somalii w ramach sił pokojowych Unii Afrykańskiej, które wspierają słabe władze w Mogadiszu w walce z Al-Szabab.
Dżihadyści prowadzą od dawna regularną wojnę z egipską armią na Synaju. W czwartek ostrzelali pięć posterunków policji. W starciach zginęło 15 żołnierzy i tyle samo napastników. Śmierć poniosło też dwoje cywilów.
Północna część półwyspu Synaj uważana jest za matecznik antyrządowej rebelii islamistycznej w Egipcie. Częstotliwość zamachów na siły bezpieczeństwa w tym regionie drastycznie wzrosła od czasu odsunięcia od władzy przez armię w lipcu 2013 r. Mohammeda Mursiego, wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego prezydenta Egiptu. Islamistyczni bojownicy twierdzą, że ataki były odwetem za krwawe represje władz i wojska po obaleniu Mursiego.
Czwartkowe ataki były dziełem organizacji Ansar Bait al-Maqdis (Zwycięzcy z Jerozolimy), która w listopadzie ubiegłego roku uznała zwierzchnictwo Państwa Islamskiego. Ugrupowanie to było znane także jako Sinai Province. Organizowało ataki w Kairze, w tym nieudany zamach na szefa egipskiego MSW dwa lata temu. Jedynie w marcu tego roku armia egipska zlikwidowała na Synaju 70 bojowników.
Sytuacja w północnej części półwyspu jest jednak nie do opanowania. Dżihadyści rosną w siłę, otrzymują wsparcie od Hamasu ze Strefy Gazy i gotowi są ponieść wszelkie ofiary w walce z władzami w Kairze.