Jeszcze na początku 2014 roku prawie nikt się nie spodziewał, że Rosja jest gotowa wywołać wojnę i zmieniać granice na Ukrainie, czy szerzej w Europie. A sygnalizowała to już na wiosnę roku 2008. Było to w czasie, gdy sojusz miał podjąć decyzję o zaproszeniu do przedsionka NATO, zwanego MAP (Plan działań na rzecz członkostwa), dwóch graniczących z nią postradzieckich krajów – Ukrainy i Gruzji.
Na szczycie NATO w Bukareszcie (2-4 kwietnia 2008) powstała deklaracja. Nie znalazło się zaproszenie dla tych państw do MAP, ale pojawiło się coś znacznie poważniejszego: jednoznaczne stwierdzenie, że Ukraina i Gruzja znajdą się kiedyś w NATO (punkt 23. deklaracji).
Doszło do tego mimo że Rosja robiła wszystko, by pokazać, iż jeden z tych krajów – Gruzja - nie panuje nad swoim terytorium i jest na krawędzi wojny. Wykorzystała do tego prorosyjskich separatystów w Osetii Południowej, położonej ledwie godzinę drogi od gruzińskiej stolicy Tbilisi.
Pas ziemi niczyjej
Nagle, w marcu 2008 roku, w Osetii zaczęły wybuchać bomby i dochodziło do strzelanin na granicy separatystycznej republiki i terytorium kontrolowanym przez Gruzinów. Granica została zamknięta.
Byłem jedynym człowiekiem, który ją przeszedł w ostatnich dniach marca. Tak to wówczas opisywałem: „Przede mną był pas ziemi niczyjej. Poprzedniego wieczora doszło do zamachu na samochód południowoosetyjskiego prokuratora generalnego w Cchinwali, stolicy separatystycznej republiki, czyli miasteczka, które widać stamtąd jak na dłoni. Zamach, trzeci w ciągu miesiąca, wywołał wściekłość Osetyjczyków. I niepokój Gruzinów, którzy wzmocnili posterunek w Ergneti na dawnej stacji benzynowej z wyblakłym napisem Petrol Diesel.