Podróż taka jak nasza powinna być zbieraniem wrażeń wakacyjnych, zabawnych. W Rosji trudno o żartobliwość. O ile jeszcze Sankt Petersburg poraża dostatkiem i uśmiechem, tak rosyjska prowincja zaskakuje ciągle biedą i smutkiem. Każda podróż w głąb Rosji to jakby zapadanie się w coraz gorzej pachnącym błocie. Im dalej podążamy, tym bardziej widać ślady przeszłości. Żeby Rosję poznać i choć trochę zrozumieć, warto pojechać dalej niż dotarli jej wrogowie. Zewnętrzni. Bo własnych w Rosji też nigdy nie brakowało, ale jednak byli mniej staranni w destrukcji.

Leningrad odbudowywano według standardów Stalina, Chruszczowa, Breżniewa. Architektura dawniejsza ocalała. Brzydko malowana, tynkowana, betonowana, asfaltowana.

Ale przynajmniej „pałacami", jak w Moskwie, nie zmieniono charakteru Wenecji Północy. Potem przyszły wszystkie pierestrojki, putinowki i siermiężny kapitalizm. Bezwzględny dla biedaków, szczodry dla cwaniaków. Więc już nie Leningrad tylko Sankt Petersburg rozbuchał się oszałamiająco. Nawet sami Rosjanie, którzy do Pitra lubią jeździć nie mniej niż na Krym, zaskoczeni są rozmachem zmian. No i najważniejsze, w Pitrze jest praca. Ciągną więc z najdalszych zakątków nie tylko samej Rosji, ale i azjatyckich byłych republik ZSRR. Dziesiątki tysięcy urządzają się w Pitrze nielegalnie. Jak... Meksykanie w USA. Ale wystarczy się od Pitra oddalić, aby zobaczyć Rosję inną. Prawdziwszą. Wpierw są nowe, szerokie, nowoczesne, wygodne arterie wielopasmowe. Nowoczesne osiedla, centra handlowe nie gorsze niż nad Wisłą. Z upływem kilometrów szosa staje coraz węższa i coraz mniej równa. My w drodze do Pekinu używamy prostych aplikacji GPS, gdyż nawet kupowane na stacjach benzynowych najnowsze mapy są po kilku miesiącach nieaktualne. Szukając najkrótszego szlaku wpierw gubimy asfalt, potem nawet kończy się szuter. Dopóki z przeciwka pojawiają się inne samochody, niepokoju nie odczuwamy. Skoro przejedzie prymitywna marszrutka, to i my damy radę.

Odległe przedmieścia prowincjonalnych miast często wyglądają lepiej niż ich centra. Dacze i ogródki działkowe są bardziej zadbane niż blokowiska na głównych ulicach. Nowobogackie wille sąsiadują z odrapanymi ruderami. Gdy w miasteczku jest prosperujący zakład, od razu świeci w nim słońce. Ale gdy pracodawca – nieważne czy państwowy, czy prywatny – niedomaga, miejscowość też powoli zdycha.

Wiejska Rosja, owszem, cieszy oko drewnianą, zdobioną przez pokolenia architekturą, ale zaskakuje pospolitą biedą. Domy się pochylają, drewno próchnieje, zdobienia się kruszą, dachy przeciekają. Wiele budynków jest po prostu opuszczonych. Nikt też nie traci czasu na renowację staroci. Najczęściej obok stuletniej chaty buduje się nowy budyneczek z pustaków. Na odbudowę cerkiewek nie ma czasu ani pieniędzy. Droga jest tylko błotnym szlakiem. Ogródki porastają chwastem. Pola leżą odłogiem. Upadek... Te właśnie kontrasty przyciągają naszą uwagę, zmuszają do myślenia, pobudzają do refleksji. Dotarliśmy do górnej Wołgi, postoje robimy w dziewiczym plenerze.