- Już przylecieli (do Petersburga) i dokonali identyfikacji – powiedział rosyjskim dziennikarzom oficer jednej ze służb prowadzących śledztwo.
Akbarżon Dżaliłow miał zdetonować 3 kwietnia w wagonie petersburskiego metra w pobliżu stacji „Technołogiczieskij Institut" ładunek wybuchowy jaki miał w swoim plecaku. Po eksplozji z jego ciała pozostały tylko szczątki. Bliscy rozpoznali go po zachowanej głowie.
Śledczy twierdzą, że Dżaliłow pozostawił ślady swego DNA na drugim ładunku, który pozostawił w hallu innej stacji metra „Płoszczad Wostanija". W pakunku znajdowała się gaśnica, którą miał wypełnić ładunkiem wybuchowym na bazie saletry i kulkami z łożysk metalowych. Do eksplozji nie doszło ponieważ jednego z pracowników zaniepokoił pozostawiony bagaż, ogrodził go i wezwał policję.
Ładunek na „Płoszczadi Wostanija" był bardzo duży, odpowiadający około kilogramowi trotylu. Do metra Dżaliłow miał zabrać mniejszy, ekwiwalent 600-700 gramów trotylu ale i tak ważył on około 1,5 kilograma.
Podejrzany o dokonanie zamachu urodził się w kirgiskim Osz, ale od sześciu lat mieszkał w Petersburgu i dostał nawet rosyjskie obywatelstwo. Wyjechał do Rosji z rodzicami, ale oni wrócili wkrótce do Kirgizji.