Okazuje się, że niesłusznie. Bo tradycja jest stara, popularna i pieczołowicie pielęgnowana, zwłaszcza na tureckiej prowincji.

Między listopadem a marcem, gdy trwa sezon godowy wielbłądów, zwierzęta te ścierają się ze sobą na arenach. Walki odbywają się w każdy zimowy weekend. Jak napisał niemiecki tygodnik „Spiegel”, na otwarte stadiony na prowincji ciągną wtedy mieszkańcy okolicznych wsi i grupki niedowiarków z Zachodu.

Turnieje mają charakter uroczystych festiwali – zaczynają się paradami wielbłądów przystrojonych w kilimy i makaty. Wszystko odbywa się przy akompaniamencie bębnów i dzwonków. Na arenie stają naprzeciwko siebie dwa samce. Problem w tym, że wielbłądy nie należą do szczególnie walecznych zwierząt. Dlatego ich zmagania kończą się często bezładną bieganiną wokół areny lub wzajemnym porykiwaniem. Gdy jednak dochodzi w końcu do starcia, mniej odporny zawodnik zwykle rzuca się wkrótce po jego rozpoczęciu do ucieczki, a czasem – w tłum widzów. Pojedynek trwa 10 minut. Zawodowi sędziowie przyznają zwierzętom punkty za „styl”. W Turcji istnieje profesjonalna liga wielbłądzich gladiatorów. W jej ramach swoich reprezentantów na zawody wystawiają poszczególne wioski i miasteczka.

W przeciwieństwie do korridy, która ma zagorzałych przeciwników wśród obrońców zwierząt, wielbłądzie zapasy nie budzą na razie głośnych protestów. A Turcy korzystają z tego do woli. Ale zapewne do czasu.