Goel Ratzon ma 60 lat. Długie siwe włosy, brodę i magnetyczne spojrzenie. Od 1993 roku był przywódcą sekty, w której – psychicznie i fizycznie – zniewalał kobiety. Policjanci, którzy rozbili grupę, opowiadali o wstrząsających widokach, jakie zastali w należących do niego trzech mieszkaniach.
– W jednym z nich, trzypokojowym, znaleźliśmy dziesięć kobiet i 17 dzieci. Żyli w makabrycznych warunkach sanitarnych – relacjonowali inspektorzy.
W sekcie Ratzon miał status boga. Był najwyższym autorytetem, wobec którego kobiety musiały okazywać bezwzględne posłuszeństwo. Wszelkie objawy niesubordynacji karane były fizycznie lub za pomocą kar pieniężnych. Kobiety nie miały prawa wdawać się z nim w dyskusję, pytać, gdzie wychodzi. Musiały za to, w tym prawdopodobnie jego córki, oddawać mu się, kiedy tylko chciał.
Sekta opierała się na nakazach i zakazach zapisanych przez Ratzona w „świętej księdze”. To ona regulowała życie społeczności. „Niewolnice” nie mogły rozmawiać z innymi mężczyznami niż on, jeść mięsa, palić papierosów, pić alkoholu i ubierać się w nowoczesny sposób (nosiły stroje ortodoksyjnych Żydówek). Całe ich dochody – wysyłał je do pracy jako sprzątaczki – trafiały do kieszeni Ratzona.
Każda z 17 żon (w sumie od 1993 roku było ich około 30) miała na ciele wytatuowaną twarz guru oraz jego imię. Każde ze spłodzonych przez niego dzieci – wychowywanych w żelaznej dyscyplinie i posłuszeństwie – nosiło zaś jego imię (po hebrajsku: zbawca). Podczas każdej wizyty Ratzona w którymś z mieszkań dzieci musiały witać go, całując go w stopy.