Biały Dom ma problemy z przeforsowaniem w Kongresie ustawy podwyższającej po raz kolejny maksymalny limit zadłużenia państwa. Głęboka dziura w budżecie nie przeszkadzała jednak pracownikom administracji Baracka Obamy w zakupie całej floty nowych luksusowych samochodów.
Z raportu opracowanego przez iWatch News na podstawie danych rządowej agencji GSA wynika, że liczba limuzyn należących do administracji federalnej wzrosła z 238 w 2008 roku do 412 w roku 2010. Tylko w 2009 roku rząd wydał na nowe auta 1,9 mld dolarów.
Departament Stanu, gdzie trafiła większość limuzyn, tłumaczy, że są one potrzebne dla dyplomatów pracujących poza granicami USA i dla ważnych zagranicznych gości w Ameryce. Wzrost liczby limuzyn ma odzwierciedlać „wzmożone wysiłki w celu ochrony dyplomatów i innych urzędników rządowych w tym niebezpiecznym świecie" – stwierdzają przedstawiciele administracji Baracka Obamy cytowani przez CBS News.
– To słaby argument i kolejna przyczyna, która sprawia, że opinia publiczna z takim cynizmem podchodzi do władz w Waszyngtonie. Oczywiście, żyjemy w niebezpiecznym świecie. Nie sądzę jednak, by nasi dyplomaci byli teraz narażeni na większe niebezpieczeństwo niż za rządów George'a W. Busha – mówi „Rz" Leslie Paige z waszyngtońskiej organizacji Citizens Against Government Waste. – Uważam, że powinniśmy być ostrożni z wykorzystywaniem narodowego bezpieczeństwa czy zagrożenia terroryzmem jako pretekstu do większych wydatków i marnowania pieniędzy podatników.
Wśród limuzyn, których używa Departament Stanu, najwięcej jest cadillaców DTS. Jedno takie auto kosztuje amerykańskiego podatnika około 60 tysięcy dolarów (około 165 tys. zł). Oprócz nich resort dyplomacji kupił bmw serii 7 dla ambasadorów w krajach, w których obowiązuje ruch lewostronny. Wiele jest opancerzonych.