W jasno oświetlonych wnętrzach eleganckich sklepów przy głównej ulicy Samnaun-Dorf – w jednym z najtrudniej dostępnych zakątków Alp – piętrzą się na półkach markowe alkohole, tytoń z całego świata, najlepsze słodycze, kosmetyki i perfumy. Można kupić tu też zegarki najsłynniejszych firm, biżuterię zaprojektowaną przez najbardziej wziętych designerów, a także najnowszy sprzęt sportowy. Ta dawna wiejska droga w małej osadzie, nad którą wznoszą się dokoła skalne górskie mury, to prawdopodobnie najwyżej położony (1800 m n.p.m.) trakt handlowy w Europie. A także jedyna, mająca ponad 100 lat, strefa wolnocłowa w Szwajcarii.
Ten handlowy górski raj z ponad 50 sklepami, w których markowe produkty można nabyć nawet o 40 proc. taniej niż na nizinach, powstał na starszym jeszcze fundamencie tradycji przemytniczych. Pasterską ścieżką, którą niegdyś kontrabanda z Tyrolu trafiała do szwajcarskiej Engandyny, prowadzi dziś jedna z najpiękniejszych tras zjazdowych transgranicznego szwajcarsko-austriackiego ośrodka narciarskiego Silvretta Arena. Z czerwonej „osiemdziesiątki", czyli dawnego szlaku przemytników, korzystają głównie narciarze wracający z austriackiej części areny do hoteli i pensjonatów po szwajcarskiej stronie.
W swej górnej części trasa przecina skalne rumowiska i pola śnieżne pod wierzchołkiem Palinkopfu (2864 m n.p.m.); warto tu przystanąć, by rzucić okiem na ostre granie i najwyższe szczyty Samnaungruppe, Fluchthornu (3398 m n.p.m.) i Muttlera (3294 m n.p.m). Potem zbiega stromiznami górskich kotłów na wschodnich stokach masywu, przeciska się wąskim gardłem wśród skał u podnóża górującego nad doliną Piz Ot i po pięciu prawie kilometrach, w pobliżu karczmy Schmuggleralm, dociera do zabudowań Samnaun-Dorf, o tysiąc metrów niżej od startu. Karczmę zbudowano przed kilkunastu laty, ale dzięki wnętrzom urządzonym według starych alpejskich wzorów i stylowi obsługi strudzony przybysz może się w niej poczuć jak w prawdziwym gnieździe przemytników. Zwłaszcza po kuflu schmugelbier, miejscowego piwa warzonego według XIX-wiecznej receptury.
Przemyt dobrem kultury
Kotlina Samnaun przez wieki była zapomnianym zakątkiem. Zarówno od szwajcarskiej Engandyny, jak i tyrolskiej doliny Paznaun oddzielały ją góry i wysoko położone, trudne do przebycia zwłaszcza zimą, przełęcze. Drogi do Tyrolu były jednak zawsze łatwiejsze i krótsze niż do sąsiednich szwajcarskich miejscowości. Jeszcze dziś, gdy śnieg zawieje szosę z Martiny – krętą, prowadzącą tunelami i wykutymi w skale galeriami, w których ledwo mieści się mały autobus – można dojechać do Samnaun tylko przez Austrię. Wieś zamieszkana przez szwajcarskich górali mówiących językiem retoromańskim mogła przetrwać jedynie dzięki handlowi z tyrolskimi sąsiadami. W zamian za sery i masło trafiały w góry kosy i inne narzędzia rolnicze, żelazo i sól z austriackich dolin. Ale w połowie XIX w. władze szwajcarskie wprowadziły w konfederacyjnym państwie nowe ustawy celne. Żywotnie ważne związki z Tyrolem zostały zerwane, a mieszkańcom Samnaun zajrzała w oczy bieda. Mogli się przed nią uchronić tylko dzięki kontrabandzie. To w owych latach narodziła się tutejsza szmuglerska legenda. Złote lata dla przemytników nie trwały jednak długo. Już w końcu XIX w. rząd w Bernie przyznał, że cła stały się przyczyną zubożenia tej części Engandyny, zwłaszcza dramatycznego wzrostu cen żywności. Samnaun i okoliczne osady uzyskały przywileje podatkowe i celne – zalążek późniejszej strefy wolnocłowej – i szybko zaczęły stawać na nogi.
Tradycja kontrabandy stała się w Samnaun swego rodzaju dobrem lokalnej kultury. Jest to przy tym tradycja wciąż żywa. Przez granicę – zarówno austriacką, jak i kordon celny w miasteczku Martina oddzielający strefę od rynku szwajcarskiego – wolno wywieźć towary wolnocłowe jedynie w ilościach przeznaczonych do osobistego użytku. Przemytu większych ich ilości próbuje, i to, jak twierdzi się w Schmuggleralm, nie bez powodzenia, sporo zwykłych, bardziej przedsiębiorczych turystów. Od czasu do czasu zdarzają się poważne afery, w których wartość kontrabandy sięga setek tysięcy franków szwajcarskich. Dlatego narciarz z wypchanym plecakiem, który wyjedzie jednym z wyciągów docierających od strony szwajcarskiej do granicy austriackiej, może być poproszony przez celnika w cywilu – to znaczy w stroju narciarskim – o pokazanie, co w nim przewozi.