Śledź drugoroczny

Kolorowe domki zbudowano ponoć z desek wynoszonych pod płaszczami przez robotników ze stoczni.

Aktualizacja: 12.04.2013 00:27 Publikacja: 12.04.2013 00:25

Nie da się zapomnieć smaku kiszonego śledzia. Ten szwedzki przysmak jest sprzedawany w walcowatych wydętych od gazu puszkach. Zaleca się, by nie otwierać ich w mieszkaniu. To z powodu zapachu, który przypomina woń zgniłej ryby czy według innych – smród śmieci zostawionych na kilka dni na słońcu. Śledzia odważyłem się spróbować dopiero podczas trzeciego wyjazdu do Karlskrony.

Nie trzeba było mnie natomiast namawiać do zakupów. Nie sposób nie wejść do licznych w Karlskronie sklepików z antykami i uroczymi przedmiotami do domu i ogrodu. Wśród rozmaitych pudełeczek, figurek, lusterek, świeczników i naczyń można przebierać bez końca.

To, że Szwedzi kochają bibeloty, można się przekonać, spoglądając w okna ich domów. Szczególnie w dzielnicy Bjorkholmen zabudowanej drewnianymi, małymi, kolorowymi domami. Dziś jest to jedno z bardziej eleganckich miejsc, a 200–300 lat temu mieszkali tu robotnicy portowi.

Domy są małe, bo budowano je ponoć z desek wynoszonych pod płaszczami przez robotników ze stoczni. Ciekawostką są także lusterka zamocowane u okien. Służyły one podobno żonom marynarzy, które na wypadek intymnej sytuacji miały podgląd, czy aby nie wraca mąż. Szwedzi cieszą się, gdy ktoś fotografuje ich ogródki. I zapraszają na posesje. Folke Olofsson dom w Bjorholmen odziedziczył po dziadkach. Mieszka w nim razem z żoną i dwojgiem dzieci. Z zawodu jest kucharzem. Siedząc w ogródku, wypytuję go więc o kiszonego śledzia. – Chcesz go spróbować? To naprawdę wyjątkowy szwedzki przysmak. Nie wszyscy są w stanie wziąć go do ust – ostrzega Folke.

Na taras przynosi „napuchniętą" puszkę i wiaderko z wodą. Puszkę wkłada do wiadra, słychać charakterystyczne syknięcię otwieranego wieka, chwilę później w ogródku unosi się smród niemal zwalający z nóg. – Gdybyśmy śledzia otworzyli w domu, musiałbym wietrzyć pokoje przez kilka dni – śmieje się Folke i podsuwa mi śledzia pod nos. Odór jest nie do wytrzymania. Folke wyjmuje kawałek ryby i podaje na chlebie. Wstrzymuję oddech i biorę to do ust. Śledź jest kwaskowaty i ma cytrynowy posmak. – Bo to śledź drugoroczny. Tegoroczny byłby bardziej słony – wyjaśnia Olofsson. Kiszony śledź wcale nie jest taki zły...

Weekend za morzem

Karlskrona, miasto w południowej Szwecji malowniczo położone na 33 wyspach archipelagu Blekinge, jest znakomitym miejscem na krótki, weekendowy wypad. Dzieli ją zaledwie 260 km w linii prostej od Gdyni. Relaksująca podróż promem Stena Line trwa dziesięć godzin. To namiastka ekskluzywnych rejsów po ciepłych morzach. Na promie są restauracja, bar, nocny klub z dyskoteką i grą w Bingo, sklep, tarasy z leżakami...

Przed wejściem promu do portu, gdy pojawiają się pierwsze skalne wysepki z malowniczymi domkami lub fortami z wycelowanymi w morze lufami armatnimi, polecam wyjęcie aparatów fotograficznych. Widoki są niezapomniane. Karlskrona, czyli „Korona Karola" (Karola XI, następcy Karola X Gustawa, który dokonał najazdu na Polskę, znanego jako Potop) od zawsze była portem wojennym, broniącym dostępu do Szwecji przed Rosjanami i Duńczykami. Jej forty były tak potężne, że miasto nigdy nie zostało zdobyte. Do dziś Karlskrona nie wyzbyła się charakteru militarnego i choć cała wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO, to niektóre z obiektów (np. stocznia produkująca dla wojska) są zamknięte przed turystami lub można je zwiedzać tylko w określonych godzinach, i to z przewodnikiem.

Spacer po Karlskronie rozpoczynam zwykle od Targu Rybnego, skąd można wypłynąć w rejs po archipelagu. Jest też możliwość odwiedzenia bezludnej wyspy – Stakholmen – jedynej niezamieszkalnej w centrum miasta. Można dostać się na nią przez pływający most i z ławeczek stojących na skałach podziwiać panoramę Karlskrony czy ogródki działkowe, każdy z małym czerwonym domkiem z maciupkimi okiennicami. Na Targu Rybnym nie sprzedaje się już ryb. Plac służy mieszkańcom jako miejsce imprez i zabaw sylwestrowych. O dawnym przeznaczeniu miejsca przypomina jedynie Ostatnia Rybaczka – pomnik z brązu.

Z Targu Rybnego blisko już do ścisłego centrum z ratuszem i największym w Skandynawii dwuhektarowym placem, na którym w każdy weekend odbywa się targ. W Karlskronie wszędzie jest z miejsca na miejsce tylko kilka minut drogi. Położenie miasta na wyspach i wysepkach nie stanowi żadnego problemu. Można się przemieszczać, jeśli nie groblą na rowerze, to promem. Tak podróżują uczniowie do szkół.

Mógłbym wiele pisać o zabytkowym ratuszu, wieży ciśnień, pomniku Karola XI czy kościele św. Trójcy. Ale to wszystko można znaleźć w przewodniku. Zachęcam za to do spróbowania być może najlepszych w Szwecji lodów. Małą cukiernię na rynku łatwo odnaleźć, bo kolejka stoi tam przez cały dzień. A wybór smaków jest naprawdę imponujący: marcepanowe, piwne, bananowe, orzechowe, cafe latte, miętowe, rabarbarowe czy lukrecjowe... W Karlskronie lodów nie sprzedaje się na kulki, a właśnie na smaki. I trzeba uważać, bo zamówienie trzech smaków oznacza, że dostaniemy olbrzymią porcję lodów.

Pieniądze pod kapeluszem

Zwiedzając Karlskronę, nie można pominąć najstarszego budynku - drewnianego kościoła z modelem żaglowca wewnątrz. Przed świątynią stoi rzeźba przedstawiająca Matsa Rosenboma, najsłynniejszego mieszkańca miasta. Pracował kiedyś w stoczni, ale po chorobie zaniemógł. Żeby utrzymać rodzinę, musiał żebrać. Legenda mówi, że burmistrz Karlskrony pozwolił mu żebrać w określone dni, m.in. w noc sylwestrową. Dziś pieniądze zostawiają mu pod kapeluszem turyści. Kilka kroków od kościoła warto wypatrywać pomnika Nilsa Holgerssona, bohatera książki „Cudowna Podróż". Wypatrywać, bo rzeźba jest naprawdę malutka, zaprojektowana z myślą o dzieciach.

Mam w Karlskronie jeszcze jedno ulubione miejsce. To Muzeum Marynarki Wojennej na wyspie Stumholmen, w którym można spędzić wiele godzin. Eksponaty opisano także po polsku. Ekspozycje poświęcone są m.in. codziennemu życiu mieszkańców miasta, oglądamy więc zajęcia rybaków i szkutników, a także cenne kolekcje broni, map, instrumentów nawigacyjnych. Podczas kolejnych wizyt w muzeum nie mogę oderwać wzroku od galionów. Wszystkie figury dziobowe są autentyczne. Te kilkumetrowej wysokości rzeźby pochodzą ze szwedzkich okrętów wojennych.

Na koniec dnia w Karlskronie jeszcze obiad w restauracji, która znajduje się w muzeum. Oczywiście ryby. Ale kiszonego śledzia w menu nie było...

Nie da się zapomnieć smaku kiszonego śledzia. Ten szwedzki przysmak jest sprzedawany w walcowatych wydętych od gazu puszkach. Zaleca się, by nie otwierać ich w mieszkaniu. To z powodu zapachu, który przypomina woń zgniłej ryby czy według innych – smród śmieci zostawionych na kilka dni na słońcu. Śledzia odważyłem się spróbować dopiero podczas trzeciego wyjazdu do Karlskrony.

Nie trzeba było mnie natomiast namawiać do zakupów. Nie sposób nie wejść do licznych w Karlskronie sklepików z antykami i uroczymi przedmiotami do domu i ogrodu. Wśród rozmaitych pudełeczek, figurek, lusterek, świeczników i naczyń można przebierać bez końca.

Pozostało 90% artykułu
Społeczeństwo
Euro 2024. Socjolog: Potrzebujemy nowej letniej bajki
Społeczeństwo
Nastolatek zmarł po wyzwaniu internetowym. Zjadł ekstremalnie ostrego chipsa
Społeczeństwo
Zamach na Roberta Fico. Rosyjskie tropy ws. organizacji, z którą związany był zamachowiec
Społeczeństwo
Amerykańskie koty będą mogły być leczone na FIP. Ile kosztuje kuracja w Polsce?
Społeczeństwo
Seria pożarów w Finlandii. Policja: Motywem podpalaczy może być wyzwanie w sieci