Niedociągnięcia w Urzędzie miały stać u podstaw podpalenia się przed Kancelarią Premiera Andrzeja Ż. Podpalenie było formą protestu. - Donald Tusk kłamie jak z nut. Andrzej Ż., który podpalił się w piątek przed Kancelarią Premiera, nie zmyślał - pisze "Gazeta Polska".
Dramat człowieka doprowadzonego do ostateczności zbagatelizował premier Donald Tusk. – Sprawdziłem w nocy pełną dokumentację, wnioski poszkodowanego dotyczące domniemanych nieprawidłowości w Urzędzie Skarbowym, w którym pracował. Wysłano dość dużą liczbę kontroli, jest pełna dokumentacja. Nie wykazano żadnych zasadniczych nadużyć, które by uzasadniały czy uprawdopodobniały podejrzenia tego człowieka – mówił Tusk.
O nieprawidłowościach w praskiej skarbówce było wiadomo wcześniej, bo pracownicy wysyłali anonimy. Kontrolujący urząd kontrolerzy żadnych nieprawidłowości nie znaleźli. Dlaczego? - Okazało się, że kontrolujący albo słabo zna się na realiach urzędowych, albo nie chce zbyt mocno nas dołować. Raczej to pierwsze, bo przy odrobinie zaangażowania mógłby wyciągnąć to i owo. Całe szczęście, że mało kumaty, bo inaczej przetrzepałby nas tak, że kilka osób na sto procent pożegnałoby się z robotą, a w najlepszym wypadku dostałoby nagany z wpisem do akt – napisał bloger.
Według blogera, nieprawidłowości miały mieć związek z polityką kadrową. Zatrudnienie nie zależało od kompetencji przyszłych pracowników, tylko od znajomości. - Każdy z nas marzy, żeby w nim zostać egzekutorem. W normalnych warunkach rozpisuje się konkurs. W tym jednak wypadku decyduje fakt, kto lepiej trzyma z naszą kier. - relacjonuje bloger.