Rafał K. zmarł ponad tydzień temu w warszawskim szpitalu na Bródnie, gdzie trafił po interwencji policji. I to właśnie funkcjonariuszy rodzice chłopaka oraz mieszkańcy miasta obciążają winą za jego śmierć. W niedzielę i poniedziałek przed komendą policji w Legionowie doszło do zamieszek. Żeby uspokoić nastroje, śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga.
„Rzeczpospolitej" udało się dość precyzyjnie ustalić przebieg zajścia i postępowanie zarówno policjantów, jak i załóg karetek pogotowia.
W poniedziałek 9 marca ok. godz. 14 policjanci zatrzymali pięć osób w Legionowie podejrzanych o posiadanie narkotyków. Wśród nich był Rafał K. Chłopak połknął zawiniątko z narkotykami i zaczął się dusić, tracił przytomność.
– Jeden z funkcjonariuszy rozpoczął resuscytację. Kontynuował ją do czasu przyjazdu karetki pogotowia. Ratownikom przekazaliśmy pacjenta wydolnego, choć z problemami – mówi nam jeden z wysokich oficerów Komendy Stołecznej, który zna okoliczności sprawy.
– Kiedy załoga przejęła pacjenta, ten oddychał. Ratownicy próbowali udrożnić drogi oddechowe, ale robili to mało skutecznie. Dopiero lekarzowi, który dotarł z następną karetką, udało się wprowadzić rurę do tchawicy chłopaka, ale robił to na siłę – mówi nasz rozmówca.
Elżbieta Weinzieher, rzecznik warszawskiego pogotowia, potwierdza, że zgłoszenie od policji dostali o godz. 14.16, a o 14.22 karetka była na miejscu. – Pojechała taka z podstawowym składem, bo była najbliżej – zapewnia. – O godz. 14.44 przyjechała druga karetka z lekarzem, pacjenta podłączono do respiratora i odwieziono do szpitala – opowiada Weinzieher.
Podkreśla, że w dokumentacji z tych wyjazdów nie ma żadnej informacji, by dwa razy intubowano pacjenta, nie ma też żadnych zapisów, które wskazywałyby, że doszło do niedopatrzenia czy błędu.