Selekcja – kiedy nawet żołnierz ma dość

Dla waszego dobra powinniście zrezygnować sami – słyszą ci, którzy stawili się na selekcji do elitarnej jednostki wojsk specjalnych

Publikacja: 12.04.2011 03:10

1. Pułk Specjalny Komandosów z Lublińca zorganizował selekcję w Bieszczadach. „Rz” jako pierwsza opi

1. Pułk Specjalny Komandosów z Lublińca zorganizował selekcję w Bieszczadach. „Rz” jako pierwsza opisuje jej kulisy

Foto: Fotorzepa, JANUSZ WALCZAK JW JANUSZ WALCZAK

Mroźny poniedziałkowy ranek w Bieszczadach. W dolinie w dwuszeregu stoi kilkudziesięciu młodych mężczyzn. Silni, wypoczęci, uśmiechnięci. Wyglądają jak grupa turystów gotowych ruszyć na górski szlak. Dobry nastrój pryska, gdy podjeżdżają dwie wojskowe toyoty hilux i star. Z samochodów wyskakują instruktorzy, którzy spośród chętnych zawodowych żołnierzy mają wybrać najlepszych kandydatów do 1. Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca.

– Najlepiej będzie dla was, jeśli zrezygnujecie sami. Po co się męczyć, i tak nie dacie rady – mówi Kuba, podoficer. Ale nie rezygnuje nikt. Tak zaczyna się selekcja. Startują w niej wojskowi z różnych jednostek, z całego kraju. Dla nich przejście do komandosów to prawdziwa nobilitacja. – Chcę się sprawdzić. Wojska specjalne to elita – mówi jeden z kandydatów.

Lista rzeczy zakazanych

– Nie można mieć witamin, dodatkowej żywności, odżywek – czyta Adam, szef instruktorów, podoficer z pułku. A co można zabrać? Śpiwór, karimatę, dodatkowe buty, kompas, bieliznę oddychającą, zapałki itp.

Wszystkie zakazane rzeczy lądują w depozycie. – Im mniejszy depozyt, tym lepiej żołnierz jest przygotowany. To znaczy, że przemyślał, co mu będzie potrzebne – wyjaśnia jeden z instruktorów. Niektóre worki depozytowe zawierają tylko telefon komórkowy i dokumenty, czasem zegarek (to też są niedozwolone przedmioty). Inne są duże. Trafiają do nich odebrane kandydatom ubrania, jedzenie, leki, odżywki.

Przyszły komandos musi być zdyscyplinowany i nie może oszukiwać, ale instruktorzy i tak raz jeszcze sprawdzają kandydatów i ich plecaki. Są skrupulatni. – Najwyższą formą zaufania jest kontrola – rzuca instruktor, zapytany, czy im nie ufają. W końcu kandydaci dostają numerki. – Zapomnijcie, jak się nazywacie. Przez następne dni będziecie numerami – mówi komandos z Lublińca. Na koniec jest jeszcze krótkie szkolenie z posługiwania się mapą i udzielania pierwszej pomocy. I po krótkim instruktażu żołnierze zaczynają pojedynczo wychodzić na wyznaczoną trasę.

Trasę selekcji przygotowują komandosi z pułku. Dzielą ją na odcinki. Krótsze, tzw. specjalne, mają sprawdzić umiejętności. Dłuższe najczęściej testują odporność i kondycję.

Instruktorzy sami muszą przejść selekcję i mieć przynajmniej kilkuletnie doświadczenie w służbie. Najczęściej są z zespołu szkolenia, choć na selekcji pojawiają się też komandosi z innych zespołów bojowych, bo pułk szuka żołnierzy z określonymi umiejętnościami, np. snajperów, minerów czy operatorów.

Największy ranny

Pierwszy etap wydaje się prosty. Kilka kilometrów po górach i przeprawa przez niewielki, ale wartki górski strumyk.

– Bułka z masłem – rzuca z uśmiechem jeden z kandydatów. To jednak dopiero początek. Następny punkt kontrolny jest za kilkadziesiąt kilometrów.

– Wieczorem już nie będzie im tak fajnie – instruktor uśmiecha się ironicznie. Rzeczywiście, gdy żołnierze dochodzą do obozowiska, są bardzo wyczerpani. Jeszcze w trakcie marszu jeden zrezygnował. – Uznał, że i tak nie da rady – wyjaśnia Kuba.

W prowizorycznym obozie wreszcie mogą odpocząć. Niektórzy rozkładają leciutkie namioty (tzw. wojskowe norki), inni tylko karimaty i nakrywają się folią do ogrzewania ciała. Większość zdejmuje buty, by dać odpocząć stopom. Ale nie wszyscy.

Wiedzą, że ich sen może być bardzo krótki, że za chwilę wejdą instruktorzy i każą im iść dalej. Mają rację. Po godzinie snu pobudka. – Zbiórka za 10 minut – rozkazuje instruktor. Kandydaci, jeszcze zaspani, zmęczeni, pakują plecaki. Nikt nie odpadł. Wszyscy ustawili się w szeregu. Zmieścili się w czasie. Instruktorzy dzielą ich na sześcioosobowe grupy. Dostają instrukcje i w niewielkich odstępach od siebie ruszają. Maszerują nocą, leśną ścieżką pod górę. Po kilku kilometrach z mroku wyłaniają się instruktorzy. – Ktoś chce zrezygnować? – pyta jeden.

Cisza.

– No to do roboty. Wśród was jest ranny. Musicie zrobić nosze i znieść go do obozu. Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie – krzyczy instruktor. Czasu jest mało. Żołnierze sklecają prowizoryczne nosze z gałęzi, których szukają w lesie. Jest ciemna noc. Nawet nie widać gwiazd.

Znowu ruszają. Czterech niesie rannego (instruktorzy sami wyznaczyli, komu przypadnie ta rola, oczywiście wybrali najcięższego i największego z każdej grupy), jeden – dodatkowy sprzęt, np. kijki czy namioty, które przeszkadzałyby dźwigającym nosze. Co pewien czas się zmieniają. Po dwóch godzinach dochodzą do obozu.

Idealny kandydat na komandosa ma być nie tylko wytrzymały, w dobrej kondycji psychofizycznej, zdyscyplinowany, ale też umieć pracować w zespole, cechować się inteligencją i kreatywnością.

Gdzie jest północ?

– Mam dość – przyznaje następny i rezygnuje. Tak zaczyna się kolejny dzień. Reszta rusza dalej. Przed nimi kolejne kilkadziesiąt kilometrów, ale jeszcze o tym nie wiedzą. Muszą dojść do następnego punktu kontrolnego. Czy będą mogli odpocząć? Może tak, może nie.

Cały czas w gotowości czeka lekarz. Podczas selekcji zdarzały się już zasłabnięcia, omdlenia, nawet zawały.

Kolejny punkt jest na szczycie góry. Tam czeka instruktor. Zadanie – narysować mapę. Wchodzi pierwszy żołnierz. Ma doskonały czas i nie widać po nim śladów zmęczenia. Szybko wypełnia zadanie i rusza dalej. Kilka minut później wchodzi drugi.

Potem odstępy między kolejnymi zaczynają rosnąć. W końcu dociera większa grupa. – Nie malować mi tu obrazów – popędza Kuba.

Następni żołnierze są wycieńczeni, ale dalej idą. Brakuje jeszcze dwóch. W końcu do punktu dociera przedostatni. Widać, że potwornie zmęczony.

– Chcesz zrezygnować? – pyta Kuba. Cisza. – No to rysuj.

Żołnierz próbuje zrobić prowizoryczną mapę. – Gdzie jest północ? – pyta Kuba. Żołnierz jest tak zmęczony, że nie potrafi określić kierunków na kompasie. Patrzy bezradnie na instruktora. W końcu mówi: – Rezygnuję.

Ostatni chętny nie doszedł do tego punktu. Zrezygnował na trasie.

– Panowie, zapraszam na gorącą jajecznicę i kawę. Ktoś ma ochotę? – wita kandydatów Marek, instruktor, który czeka na torach nieużywanej już w Bieszczadach kolejki wąskotorowej. Żaden nie daje się skusić, bo to oznaczałoby koniec udziału w selekcji. To próba psychologiczna. Trzeba odmówić. Kandydatom muszą dziennie wystarczyć dwie tzw. wojskowe eski. W ciemnozielonych workach z grubej folii są cztery suchary, dwie małe puszki (mielonka i pasztet), malutkie opakowanie miodu, tubka mleka skondensowanego, miętowa guma do żucia, dwa cukierki, plastikowe sztućce i kawałek papieru toaletowego.

Wszyscy wyskakiwać!

Wieczorem uczestnicy selekcji dochodzą do kolejnego punktu. Jednak nim zameldują się u instruktora, muszą sforsować szeroką, rwącą górską rzekę. Woda jest lodowata. Potykają się o śliskie kamienie, mokną, ale przechodzą. Zaczyna się ściemniać. Docierają na kolejny szczyt w pobliżu połonin.

W końcu mogą rozbić obóz. Rozpakowują plecaki, rozwieszają mokre rzeczy, zdejmują buty. Idą spać? Ależ skąd. Najpierw czekają ich dalsze ćwiczenia: bieg i pompki. Potem w nocy budzeni są kilka razy. I wtedy znowu: biegi, pompki...

Kolejny poranek. Kolejny wielogodzinny marsz.

Instruktorzy najpierw wypuszczają w drogę wczorajszych maruderów.

– Fatalna pogoda – rzuca Marek, najstarszy z instruktorów. – Jak to fatalna? Piękne słońce, w miarę ciepło – dziwię się. – Dla nas fatalna. Dla nich dobra – odpowiada z uśmiechem. Ale wieczorem pogoda zaczyna sprzyjać instruktorom: robi się zimno, zaczyna padać deszcz ze śniegiem i wiać przeraźliwie zimny wiatr. Kandydaci muszą pokonać bieszczadzkie połoniny. To ponad 50 km marszu. W obozie są po 22.

Kładą się spać gdzie popadnie. Sen nie trwa długo. – Pobudka! – do obozu wchodzą instruktorzy. Jest 2 nad ranem. Teraz 35 km marszobiegu. W kolejnym punkcie kontrolnym czeka wojskowy star. – Jaki numer? – pyta instruktor. – 458 – odpowiada zdyszany żołnierz. – Wchodzisz na pakę – mówi instruktor i wręcza mu tzw. światło chemiczne (to świecąca pałeczka). Do samochodu wchodzą kolejni. Każdy musi przekazać światło sąsiadowi. Instruktor nagle widzi, że światełko staje w miejscu. – Pobudka, nie spać mi tu! – budzi żołnierzy. W końcu do punktu przebiega ostatni. – Wszyscy wychodzić! – rozkazuje instruktor i zarządza kolejny bieg, tym razem na 10 km. – Trzech ostatnich odpada – zapowiada. Nagle po kilometrze instruktorzy mówią: – Stop, koniec biegu.

Żołnierze są zdezorientowani. Tak rozłożyli siły, by móc przebiec większy dystans. – Takie działania mają sprawdzić ich odporność psychiczną – wyjaśnia jeden z komandosów.

Trzem, którzy dotarli ostatni, instruktorzy każą wystąpić. Resztę dzielą na trzy grupy. I tu kolejne zaskoczenie. Dowódcami grup zostają ci, którzy przegrali bieg. Kolejne zadanie – bieg na azymut. Ale tym razem muszą wyskoczyć ze stara, którego plandeka jest szczelnie zasznurowana. Nie będą się orientować, gdzie się znajdują. Rozkaz: „Wszyscy wyskakiwać!". Są gotowi na kolejny morderczy marsz, a przed nimi... stół z ciepłym jedzeniem. Instruktorzy są w polowych mundurach. Jest też zastępca szefa szkolenia z 1. Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca.

To koniec selekcji. Żołnierze nie wierzą, sądzą, że to kolejny podstęp. Oddychają z ulgą dopiero, gdy szef selekcji wręcza im certyfikaty i medale.

Imiona komandosów zmieniliśmy.

Ich dane są tajne

Pułk z Lublińca

1. Pułk Specjalny Komandosów powstał w 1993 roku.

Jego dowódcą jest płk Ryszard Pietras. Specjalizuje się w rozpoznaniu specjalnym i akcjach dywersyjnych. Komandosi walczyli m.in. w Iraku i Afganistanie. Ich ostatnim największym sukcesem było schwytanie w Afganistanie jednego z najbardziej poszukiwanych terrorystów – mułły Dawooda. Niedawno w imieniu prezydenta Baracka Obamy gen. David Petraeus, głównodowodzący w Afganistanie, udekorował medalem Meritorious Service Medal dowódcę Zespołu Bojowego z Lublińca.

—e.ż.

Mroźny poniedziałkowy ranek w Bieszczadach. W dolinie w dwuszeregu stoi kilkudziesięciu młodych mężczyzn. Silni, wypoczęci, uśmiechnięci. Wyglądają jak grupa turystów gotowych ruszyć na górski szlak. Dobry nastrój pryska, gdy podjeżdżają dwie wojskowe toyoty hilux i star. Z samochodów wyskakują instruktorzy, którzy spośród chętnych zawodowych żołnierzy mają wybrać najlepszych kandydatów do 1. Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca.

Pozostało 95% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów