Andrzej Serwiński przez lata był zastępcą komendanta straży miejskiej, a potem szefem Wydziału VII w Biurze Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego. W 2008 roku jego wydział został rozwiązany. Dzisiaj ujawnił nam, że nikt w mieście nie zajmuje się ściąganiem długów od kierowców odholowanych aut.
– Do rozpatrzenia jest ponad 2,5 tys. takich spraw. Łączna kwota do windykacji to grubo ponad 10 mln zł. To żywy pieniądz. Wystarczy się po niego schylić – twierdzi Serwiński.
[srodtytul]Wietrzenie szaf[/srodtytul]
Regały z wnioskami są przez strażników nazywane „szafami Leszczyńskiego” – od nazwiska obecnego komendanta straży miejskiej. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, dokumenty dłużników wypełniają aż pięć szaf.
W jaki sposób doszło do powstania wielomilionowego długu? Policja odholowywała samochód źle zaparkowany albo wręcz porzucony. Auto trafiało na jeden z trzech parkingów, które mają podpisaną z miastem umowę o przetrzymywaniu pojazdów. Mundurowi powiadamiali właściciela o odholowaniu auta i konieczności zapłaty. Jeśli był to stary gruchot, kierowca do kasy się nie kwapił. A licznik tykał, bo zgodnie z przepisami samochód musi stać na parkingu pół roku, zanim może przejść na własność Skarbu Państwa. Rachunek za kilkumiesięczne parkowanie często przekracza wartość auta. Kierowców dłużników nikt nie ścigał.