To podsumowanie ćwierćwiecza twórczej aktywności Jacka Sroki, jednego z najoryginalniejszych artystów pokolenia, które debiutowało w czasie stanu wojennego (rocznik 1957).
Artysta należy do niezwykle płodnych: przez ostatnie 25 lat wykonał prawie 2 tysiące obrazów i około 800 grafik. Z tego wybrano „tylko” 200 prac: płótna, grafiki, rysunki. I jeszcze przydałaby się selekcja. Bo to sztuka agresywna wizualnie i ekspresyjna w przesłaniu. Stłoczenie działa na jej niekorzyść.
Najatrakcyjniej wypadła część poświęcona grafikom i rysunkom. Sroka już na studiach specjalizował się w akwafortach. Znakomitych warsztatowo, przy tym jadowitych, przewrotnych i jędrnych. Swego czasu odbieranych jako aluzje do sytuacji i systemu. Jako deklaracja „antyczerwonej” postawy.
Dziś grafiki Sroki nabrały uniwersalnych znaczeń. Przeobraziły się w metafory ludzkiego losu. Takie smutno-rubaszne graficzne przypowieści, jak gawędy Colasa Breugnona. Poważne, filozoficzne treści kamuflowane są pod maską niby-karykaturalnej, ekspresyjnej formy.
Artysta rzadko kiedy ukazuje człowieka w sytuacjach heroicznych. Częściej – w przyziemnej, nieporadnej małości. Dopuszcza do głosu głupców, straceńców, zwyrodnialców; wyciąga na światło dzienne brudy egzystencji. Ma niezwykłą umiejętność jednoczesnego ukazywania nastrojów przeciwstawnych – wzniosłości i żenady, miłości i zbrodni.