Ponad 4000 haseł na 600 stronach i w jednym tomie – przejrzyście zaprojektowanym, zaskakująco poręcznym pomimo grubości. To potężna dawka wiedzy. Opisy rzetelne i przystępne, w opracowaniu ośmiorga autorów.Chylę czoła przed ich erudycją. Podziwiam wiedzę w zakresie architektury wszelkich epok. Wymienili zabytki wpisane na Listę Dziedzictwa UNESCO. Uwzględnili m.in. Abu Simbel w Egipcie, pojawił się Gochang z Korei Południowej, jest Czarna Pagoda w Kornak. Słowem – leksykon dla odbiorcy podróżującego po świecie. Przy okazji proszę zauważyć: dawny skrót p.n.e. (przed naszą erą) zastąpiła formuła „przed Chr.”. Znamię czasów: wolno manifestować wiarę.
Typowa dla współczesności jest również mnogość kierunków z przedrostkiem „neo” – neobrutalizm, neokonceptualizm i neogeo. A bez znajomości hasła eklektyzm nie da się rozprawiać o dzisiejszej sztuce. Dobrze też zapoznać się z terminami konceptualizm, performance czy minimal art.
To zalety. Teraz wady. Straszy mnogość specjalistycznych niszowych określeń. Tylko nielicznym przyda się eksedra, telemant, śparogi bądź pazdura. Nikogo nie obrażam, spokojnie.
Najsłabszą stroną opracowania jest zestaw artystów. Międzynarodową czołówkę mistrzów przeszłości rozpracowano już w tysiącach wersji, klasykę współczesności też. W tym zakresie „Słownik sztuki” nie dorównuje światowym kompendiom. A dobór naszych twórców pozostawia sporo do życzenia. Więcej – prowadzi do konfliktów.
Krakowski zespół redakcyjny postawił na swojaków, Poznań, Wrocław, Gdańsk, a zwłaszcza Warszawa potraktowane zostały po macoszemu. To się nazywa kumoterstwo.