Narodowa świętość wyspiarzy, ich reprezentant w panteonie XX-wiecznej awangardy, niespodziewanie dostał baty. Ćwierć wieku po śmierci! Dlaczego retrospektywa Moore’a w Tate Britain zebrała, obok chwalby, niepochlebne recenzje w opinio- twórczej angielskiej prasie? Bo niczym nie szokuje. Po prostu przypomina powody, dla których syna górnika z Yorkshire okrzyknięto geniuszem.
Po lekturze krytycznych tekstów poszłam do Tate zjeżona. Ale kolce szybko mi opadły. Uważam, że trzeba przypomnieć, jak było. Zwłaszcza że ojciec nowoczesnej rzeźby żył długo – 88 lat – i zaliczył co najmniej kilka trendów z podręcznika historii sztuki.
[srodtytul]Zamaskowane emocje[/srodtytul]
Chodząc po wystawie (150 dzieł, w tym grupa rysunków), zdziwiłam się, jak bardzo Moore był… typowy dla epoki. Czasem się zdarza, że jakiś twórca ma dar syntetyzowania spostrzeżeń i odkryć innych. Wystarczy, że doda od siebie charakterystyczny rys, nowy surowiec, odkrywczą technologię – i mamy guru. Tak właśnie było w przypadku Moore’a.
Cofnijmy się do I wojny. Moore oberwał w bitwie pod Camrai. Zatruty gazem odchorował; wrócił na front na krótko przed zawieszeniem broni. Dopiero potem zaczął studia w Leeds School of Art – pierwszy student wydziału rzeźby!