Nic nie wiedziałam o projekcie, w który zaangażowało się 12 osób – stąd tytuł wystawy. A także dlatego, że na jedną twarz wypadała jedna klatka tego samego średnioobrazkowego filmu.
Poszłam cała w nerwach, kilka godzin przed wernisażem, anonimowo. Bo jak mi się nie spodoba – to co? Nieprzyjemnie będzie się potem spotykać na wykładach…
Kamień z serca. “Parszywa dwunastka” nie zawiodła, jak ta z filmu Aldricha. Przede wszystkim studenci wykazali się różnymi cechami na wagę złota: działali solidarnie, nikt nie wchodził drugiemu w szkodę, każdy dostał taką samą szansę. Aparat analogowy (lustrzanka), w nim – 12-klatkowy negatyw przechodził z ręki do ręki.
Efekty działań zostały ujawnione dopiero na wystawie. Tuzin czarno-białych, kwadratowych zdjęć wyeksponowano w jednym ciągu. Ciekawe – choć elementy fryzu różnią się tematycznie i kompozycyjnie, całość tworzy spójną kompozycję. Kadry są jakoś podobne w charakterze – łączy je zdyscyplinowanie, skromność, umiejętność syntetycznego widzenia.
To fotografia klasyczna, pozbawiona taniego efekciarstwa. Widać, że autorzy dobrze przemyśleli, co chcą utrwalić na kliszy. W ciemni także nie szaleli – matowe, niezbyt kontrastowe odbitki mają walor malarski.