Bulaj sztuki z widokiem na morze

Nie tylko lokalizacji można pozazdrościć Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, ale także pomysłów, kontaktów i możliwości.

Publikacja: 27.07.2015 20:55

Jacek Malczewski, Autoportret z muzą trzymającą berło i serce, 1904, olej

Foto: Illia Levin, dzięki uprzejmości Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki

Dwa kroki od najdalej wcinającego się w Morze Bałtyckie mola, tuż przy deptaku powszechnie zwanym Monciakiem (w istocie, Bohaterów Monte Casino), nieopodal słynnego Grand Hotelu (obecnie Sofitel). Co więcej, sama galeria też kusi elegancją: mieści się pod dachem Sheratona, hotelu nie mniej luksusowego niż „Grandka".

Od pięciu lat, od kiedy PGS wprowadziła się do budynku Sheratona, może poszczycić się supernowoczesnym wyposażeniem. Ale to niejedyne atuty. Najważniejszy to trzy różne przestrzenie ekspozycyjne, każda na innym poziomie, zróżnicowane architektonicznie, o odmiennych klimatach. Parter, gdzie zazwyczaj umieszczana są premierowe, współczesne pokazy, liczy 400 mkw.; piętro pierwsze, z reguły oddawane sztuce tradycyjnej, liczy 400 mkw; najwyższy poziom, otoczony antresolą, jest najobszerniejszy: 570 mkw. Co więcej, te przestrzenie zostały wyposażone w urządzenia nagłaśniające, plazmy i ekrany, toteż służą najczęściej pracom eksperymentalnym, wykorzystującym nowe technologie.

W sumie „pod wystawy" oddano 1450 mkw. Jednak to nie wszystko – w przestrzeniach PGS mieści się jeszcze kawiarnia, informacja turystyczna i pijalnia wód, co w sumie daje 3250 mkw. powierzchni.

Różnorodność architektoniczna współgra z programem galerii, z założenia niejednorodnym, układanym na zasadzie kontrastów tematycznym i gatunkowym. Taką zasadę wprowadził dyrektor Zbigniew Buski, szefujący instytucji od 2000 roku, wcześniej zastępca dyrektora. Od początku bieżącego roku na stanowisko wiceszefa powołana została Anna Lejtkowska, odpowiedzialna za sztukę najnowszą. Poza wymienioną dwójką na etatach zatrudniono jeszcze 20 pracowników. Rozsądna oszczędność.

Zbigniew Buski znakomicie wyczuwa specyfikę miejsca. To przecież Sopot, latem najbardziej oblegany polski kurort, w pozostałe sezony „tylko" odnoga Trójmiasta. Czy trzeba mówić, że frekwencja jest największa latem, a także w długie weekendy i święta? Ale tylko latem niektóre pokazy zebrały nawet ponad 20-tysięczną widownię, a na większości wystaw pojawia się ok. 10 tys. odbiorców. Bo do PGS przez cały rok przyjeżdża trójmiejskie środowisko twórcze oraz fani sztuki. Dzięki tutejszym ekspozycjom mogą się dowiedzieć, co jest w sztuce najgorętszego; co weszło w strefę klasyki współczesności; co ma historyczną, niepodlegającą dyskusji rangę.

Rokrocznie w PGS organizowanych jest 20–25 prezentacji, trwających od jednego miesiąca do trzech. Uzupełnieniem większości wydarzeń są fachowo opracowane, bogato ilustrowane katalogi (ok. 20 wydawnictw rocznie). Ciekawym kosztów, jakie pochłania i generuje sopocka placówka, podaję bilans 2014 roku: dotacja podmiotowa wyniosła 3 mln 185 tys. zł (plus dotacje docelowe wysokości 755 tys.); dochód z biletów i wydawnictw przyniósł 1 mln 208 tys. zł.

Pokazy sztuki to niejedyna forma aktywności PGS. Do ważniejszych goszczących tu imprez zaliczają się Festiwal Artloop, Open Source Art Festiwal (w skrócie OSA), Dwa Teatry, Literacki Sopot. Plus kilkadziesiąt spotkań, pokazów filmowych i małych koncertów.

Chodziłam niedawno po salach PGS, oglądając trzy całkowicie różne wystawy. I nagle w prezentacji „Palindrom" pod kuratorską opieką (i z udziałem) Roberta Kuśmirowskiego zobaczyłam... bulaj. Widok rozciągający się za okrągłym okienkiem przypominał starą pocztówkę z największymi atrakcjami kurortu: rozległa panorama morska, molo, w pobliżu – tancbuda i knajpki, a dookoła – tłumy wczasowiczów.

Jak to się stało, że dotychczas nie zauważyłam bulaja ani magicznej scenerii? Wytłumaczenie proste: wcześniej okna nie było! Zainstalowano je na życzenie Kuśmirowskiego. Znany z niebywałych umiejętności imitatorskich artysta nie po raz pierwszy poddał odbiorców „próbie spostrzegawczości".

Dwa lata wcześniej, przy okazji pokazu „Elektron" w tej samej sopockiej galerii, pomiędzy obiektami wykreowanymi przez artystę pojawił się... słup telegraficzny. Tym razem prawdziwy.

– Zaprosiłem Roberta na kolację – opowiada dyrektor Buski. – Mój gość wyjrzał przez okno i zobaczył nieużywany już słup z całym tym charakterystycznym oprzyrządowaniem. Zachwycił się i postanowił umieścić na wystawie. Robert potrafi być przekonujący: nocą wydobyliśmy obiekt, przetransportowaliśmy do galerii, po fakcie informując Telekomunikację. W trakcie ekspozycji przyszła informacja, że Telekomunikacja wyraża zgodę na wykorzystanie słupa w celach artystycznych. W ogóle spotkania z Kuśmirowskim zapadły mi w pamięci jako jedne z najbardziej inspirujących i zabawnych.

Dyrektor Buski ma też szczególny sentyment do multimedialnej prezentacji Wojciecha Bąkowskiego, noszącej tajemniczy tytuł „Brak dostępu promieniuje" (2011). Widziałam ten premierowy (wówczas) pokaz „filmów mówionych" i także zapadł mi w pamięć. Zwłaszcza że ostro kontrastował z wystawą krajobrazów Iwana Trusza (wybitny polsko-ukraiński pejzażysta, działający na przełomie XIX i XX stulecia) i późnymi pracami Georges'a Braque'a, francuskiego współtwórcy kubizmu.

Szef PGS zbratał się nie tylko z artystami. Wspomina z wielką sympatią Borysa Woźnickiego, historyka sztuki, dyrektora Lwowskiej Galerii Sztuki. Od niedawna ukraińska placówka nosi imię Woźnickiego, który zmarł przed trzema laty.

Dzięki tej znajomości (która przerodziła się w przyjaźń), zadzierzgniętej w początkach obecnego tysiąclecia, Sopot mógł się poszczycić całą serią znakomitych wystaw z lwowskich zbiorów.

Jeździłam na nie wielokrotnie, jako że nigdzie w Polsce – poza Sopotem właśnie – nie można było zobaczyć takich Malczewskich (monografie mistrza Jacka odbyły się w PGS dwukrotnie) ani innych arcydzieł polskiej klasyki, od akademizmu poprzez Młodą Polskę i międzywojnie do wczesnych awangard. Zresztą nie tylko o rodaków chodziło. Z ziemi lwowskiej do pomorskiej przywieziono (oczywiście, czasowo) inne skarby sztuki europejskiej.

PGS miał co oferować na wymianę – m.in. malarstwo urodzonego we Lwowie Jonasza Sterna czy również stamtąd pochodzącego Marka Włodarskiego (właściwie – Henryka Strenga). Dla ukraińskiej strony atrakcją były też „rewizyty" żyjących przedstawicieli trójmiejskiego środowiska, jak Henryk Cześnik, Maciej Świeszewski, Kiejstut Bereźnicki.

Trzej ostatni z wymienionych reprezentują krąg gdańskiej ASP. Spośród kadry nauczającej na tej uczelni rekrutują się twórcy, po których sopocka galeria sięga szczególnie chętnie. Uprzywilejowani są też artyści związani z Sopotem. Corocznie odbywa się od pięciu do ośmiu indywidualnych wystaw trójmiejskich autorów. Słusznie – trzeba popierać swojaków! Dobry przykład lokalnego patriotyzmu.

Na koniec – trochę historii. Sopocka galeria powstała w 1952 roku jako oddział Centralnego Biura Wystaw Artystycznych, następnie usamodzielniła się jako Biuro Wystaw Artystycznych (w skrócie BWA). W 1992 zmieniono nazwę na Państwową Galerię Sztuki (PGS). Zaproponowano też zupełnie inny repertuar. W PGS – jak i innych polskich galerii – pojawiły się zakazane wcześniej nazwiska i młodzi zdolni artyści; unowocześniono aranżacje; uaktualniono tematykę pokazów. Jednak siedzibą instytucji pozostawał pawilon nieopodal mola, z zewnątrz przypominający betonowy kloc.

Dopiero pięć lat temu PGS zyskał odrębny charakter, wyróżniający się na tle innych rodzimych galerii. To pierwsza tego typu przestrzeń ekspozycyjna, wygospodarowana, zbudowana i wyposażona w partnerstwie publiczno-prywatnym. Galeryjna część budynku, choć oddzielona od partii hotelowej, zachowuje taki sam jak cały Sheraton sznyt zewnętrzny i standard wyposażenia wnętrz.

Żeby urozmaicić repertuar wystawowy, dyrektor Buski chętnie sięga po siły zewnętrzne. Czasem kuratorów wskazują zaproszeni do wystaw artyści, innym razem propozycje przychodzą ze strony kuratorów, kiedy indziej jest to wymiana partnerska (jak w przypadku współpracy ze Lwowem).

Myślę, że główna przyczyna sukcesu sopockiej instytucji to właśnie różnorodność wystaw i rozmaitość osobowości twórczych, które tu się pojawiają. Dzięki temu PGS unika monotonii, a widzowie – przyzwyczajeń. Ku obopólnej korzyści.

Co nas czeka

2.10–15.11.2015 – Indywidualna wystawa Izabelli Gustowskiej (rocznik 1948). To pionierka sztuki wideo i nowych mediów. Jej gigantyczne, wieloekranowe wideoinstalacje dotyczą problemów psychicznego podobieństwa, niekontrolowanych stanów emocjonalnych i podświadomości. Pierwszoplanowe znaczenie mają też zagadnienia formy i jej oddziaływania na widza.

8.10–8.11 – „Malarstwo" Wojciecha Fangora. Pokaz prac jednego z największych żyjących mistrzów polskich (rocznik 1922), twórcy wielu malarskich i rzeźbiarskich koncepcji. Wystawa jest połączona z nadaniem artyście tytułu doktora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.

19.11.2015–3.01.2016 – Wystawa Doroty Nieznalskiej (ur. 1973), absolwentki Wydziału Rzeźby ASP w Gdańsku, na której karierze zaważył proces wytoczony w wyniku prezentacji „Pasja" (Galeria Wyspa, 2001). Ostatnia rozprawa, która odbyła się w 2010 roku, uniewinniała artystkę. Planowana wystawa będzie dotyczyć niemieckich przesiedleńców zmuszonych do opuszczenia terenów Pomorza po II wojnie światowej.

20.11.2015–17.01.2016 – Katarzyna Kobro (1898–1951). Artystka, która zrewolucjonizowała pojęcie rzeźby. Żona Władysława Strzemińskiego, związana z ruchem konstruktywistycznym, wprowadziła kompozycje otwarte, abstrakcyjne, oparte na matematycznych wyliczeniach. Po publikacjach książek Niki Strzemińskiej, córki wspomnianej pary, tragiczne losy artystki stały się powszechnie znane.

Rzeźba
Rzeźby Abakanowicz wkroczyły na Wawel. Jej drapieżne ptaki nurkują wśród drzew
Rzeźba
Salvador Dalí : Rzeźby mistrza surrealizmu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu