Parlamentarny pasaż
Bruksela ma kilka twarzy: zabytkową, zamieniającą się w turystyczny skansen; nowoczesną, kosmopolityczną, zabieganą; brzydką, postkolonialną, arabsko-afrykańską – spadek po belgijskich koloniach. Parlament Europejski zaś to monstrualne gmaszysko, które nie ma nic wspólnego z przeszłością czy tradycją zasobnego belgijskiego miasta.
Jest tworem bezstylowym, pozbawionym charakteru, konstrukcyjnie i logistycznie podzielonym na dwa budynki. W tym większym – Altiero Spinelli – jest coś, co imituje uliczny pasaż, z drzewkami i ławkami. Wyłożony szarą materią trakt prowadzi do minigalerii sztuki współczesnej, wypełniającej przestrzeń wokół spiralnej klatki schodowej.
W korytarzu-pasażu, na szarej wykładzinie, przez kilka dni bawiły się w berka cienie ludzkich sylwetek. Cienie białe, w negatywie. Przemykały pojedynczo lub grupkami, kusząc, aby za nimi podążać, po czym prowokacyjnie znikały.
Pracownicy parlamentu, liczni goście i zwiedzający nie bardzo wiedzieli, jak się ustosunkować do tych niematerialnych postaci. To reklama czy obrazkowy komunikat? Przyjęta właściwie bądź interpretowana opacznie praca Dominika Lejmana wszystkich intrygowała.
Do wykreowania świetlnego fresku Lejman użył sześciu projektorów, ukrytych przed oczyma odbiorców. Rzutowane obrazy-miraże zmiksował z rozmaitych sytuacji: anonimowe, pokojowo przemieszczające się ludzkie masy przenikają sceny gwałtowne, sfilmowane podczas burd, zamieszek, brutalnej szarpaniny. Ale trudno to zauważyć, tym bardziej – uchwycić odmienny charakter akcji.
Ludzie w pogoni
Tłum nie ma twarzy, miota się bez wyraźnego celu. Figury w negatywie tracą wyrazistość, przeobrażają się w neutralne, niemal amorficzne kształty. Coś łazi, trzęsie się, za czymś spieszy. Patrząc, zapominamy, że powstały na podstawie rzeczywistości. To wybrane fragmenty z naszego świata.