Instalacje, które prezentuje na wystawie „To, co stracone, jest na początku” w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie są efektem podróży do Japonii, Chile, Meksyku. To, co tam zobaczyła, połączyła z własną fantazją. I przeobraziła w monumentalne obrazowo-dźwiękowe instalacje.
Do Japonii pojechała, żeby na własne oczy zobaczyć kamienny obiekt zatopiony pod wodą u brzegów wyspy Yonaguni, a odkryty w końcu lat 80. XX wieku. Wygląda jak schodkowa piramida (o wysokości 25 m i długości 250 m), otoczona także kamienną obwodnicą. Badacze nie są zgodni, czym jest ten obiekt. Japoński geofizyk profesor Masaaki Kimura uważa, że to cytadela sprzed 10 tysięcy lat, dzieło rąk ludzkich, gdy obszary te nie były jeszcze zalane przez morze.
Stąd już tylko krok do teorii, że to fragment zaginionego kontynentu, mitycznej krainy Mu. Jednak geolog Robert Schoch z Uniwersytetu Bostońskiego dowodzi z kolei, że nie jest to dzieło cywilizacji, lecz sił natury. Spór do dziś pozostaje nierozstrzygnięty. Filmowe podwodne obrazy w instalacji Markul mają natomiast aurę niezwykłej przygody; z europejskiej perspektywy kojarzą się z poszukiwaniem i odnalezieniem mitycznej Atlantydy.
W Meksyku wraz z artystką docieramy do jaskini kryształowej w Naica, którą geolog Juan Manuel–Garcia-Ruiz nazwał kryształową Kaplicą Sykstyńską. Jest to dzieło natury, odkryte przypadkowo pod kopalnią ołowiu i srebra na początku XXI wieku. Piękno selenitowych kryształów ujawniono w zgoła „piekielnych” warunkach, bo temperatura w jaskini sięga 50 stopni Celsjusza. Niedawno dostęp do jaskini został zamknięty, gdyż kryształom groziło zniszczenie.
Na pustynię Atakama w Chile Angelikę Merkul sprowadziła chęć zobaczenia obserwatorium ESO Paranal, wyposażonego w najbardziej zaawansowany teleskop, służący do badania planet poza Układem Słonecznym. Efektem tej podróży jest praca artystki „400 miliardów planet”.