Druga twarz polityki miłości

Jeśli partia rządząca w demokratycznym systemie czyni swoim eksponentem osobnika takiego jak Stefan Niesiołowski, to nadaje mu rangę problemu politycznego – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 04.12.2008 08:00 Publikacja: 04.12.2008 01:00

Z wypowiedzi wicemarszałka Sejmu Stefana Niesiołowskiego w „Kropce nad i” dowiedziałem się, że Joanna Lichocka, Jan Pospieszalski i ja sam jesteśmy jak propagandyści stanu wojennego i organizatorzy kampanii 1968 roku. Właściwie nie sposób bardziej obrazić dziennikarza. Wypowiedź tę podsumował już na naszych łamach Rafał Ziemkiewicz. Czy warto Niesiołowskiego komentować dalej?

[srodtytul]Wroga napaść[/srodtytul]

Być może po to, aby przy okazji tej persony ukuć powiedzenie, że nigdy nie jest za późno, aby się ześwinić i zbłaźnić. Miał Niesiołowski swój heroiczny okres w historii. Potem bywało różnie. Od kiedy jednak Jarosław Kaczyński nie uległ jego prośbom i nie umieścił go na liście PiS do Senatu, jedyną treścią jego publicznego życia stała się zemsta. Od tego czasu nie liczy się dla Niesiołowskiego nic poza próbą zniszczenia Kaczyńskich, PiS i osób kojarzonych przez niego z tą partią.

Nie ma znaczenia nie tylko prawda, ale i polska racja stanu czy elementarna przyzwoitość: każdy wróg PiS staje się jego przyjacielem, każde przedsięwzięcie kojarzone z Kaczyńskim staje się obiektem wściekłej napaści. Drugą stroną tego furiackiego ataku staje się obrona PO jako anty-PiS. Każda krytyka PO uznawana jest przez Niesiołowskiego za wrogą działalność PiS, każdy, kto kwestionuje doskonałość rządów Tuska, jest agentem PiS, który zasługuje na wszelkie wyzwiska i oszczerstwa. Postawa podobna, choć w demokracji rzadka, zdarzała się w historii. Pisał o takich już Arystofanes: „O nędzna, plugawa gębo odęta od krzyku”.

Przypadkiem Niesiołowskiego warto się zająć dlatego, że jeśli partia rządząca w demokratycznym systemie czyni tego typu osobnika swoim eksponentem, to nadaje mu rangę problemu politycznego. W partii trzymanej żelazną ręką Tuska – Schetyny nic się nie dzieje bez decyzji lidera. Tak więc, gdy Niesiołowski otrzymuje stanowisko wicemarszałka i występuje jako przedstawiciel partii, staje się drugą twarzą „polityki miłości” Donalda Tuska.

[srodtytul]Aktorzy premiera[/srodtytul]

Postacie takie jak Stefan Niesiołowski czy Janusz Palikot nie są niemożliwymi do poskromienia partyjnymi indywidualnościami, ale aktorami, którzy odgrywają określone role w polityce premiera, a ich język nienawiści należy do strategii PO. Oznacza to, że zarówno premier, jak i jego partia biorą odpowiedzialność za obelgi i insynuacje Niesiołowskiego.

Sprawą być może jeszcze bardziej niepokojącą jest stosunek mediów do wicemarszałka. Jest on stałym gościem rozmaitych programów publicystycznych, a jego błazeńskie tyrady stają się nie tylko dopuszczalnym, ale i trwałym elementem „debat politycznych”. Nie chcę się zajmować kolejny raz podwójnymi standardami dominujących dzisiaj w Polsce mediów. Wyobraźmy sobie tylko, że po drugiej stronie pojawia się podobna postać, która w identyczny sposób zaczyna traktować PO i krytyków PiS.

Dość często gościnni (jednostronnie) dziennikarze budują fałszywą symetrię: owszem, Niesiołowski przesadza, ale z drugiej strony jest na przykład Jacek Kurski. Pomimo jednak, że Kurskiemu wiele rzeczy można zarzucić, nie zbliża się on nawet do języka nienawiści Niesiołowskiego, co udowodnić może proste zestawienie cytatów.

Monika Olejnik, zapraszając Niesiołowskiego, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co on powie. Na obelgi Niesiołowskiego odpowiada, że „odnosi inne wrażenie” na temat programów sprowadzanych przez wicemarszałka do rzędu komunistycznych seansów nienawiści. Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się z TVP od polityka PiS, że jest dokładnie taka sama jak stalinowscy propagandyści, a prowadzący program stwierdziłby, że ma na ten temat „inne wrażenie”?

Jestem przekonany, że zachodni polityk, członek partii rządzącej, który każdą medialną krytykę władzy sprowadzałby do wystąpienia „klakierów opozycji”, żeby nie przypominać ostrzejszych sformułowań Niesiołowskiego, słusznie poddany zostałby dziennikarskiemu ostracyzmowi. Podejście Niesiołowskiego jest bowiem destrukcją publicznej debaty i zasadniczo kwestionuje w niej rolę dziennikarza. W Polsce dziś spotykają go za to nagrody. Im bardziej będzie zapluwał się Niesiołowski, tym częściej pojawiał się będzie w „publicystycznych programach”, gdzie wręcz prowokowany jest do tego typu wystąpień.

[srodtytul]Symboliczna rola[/srodtytul]

Z jednej strony to przykład tabloidyzacji mediów. Sprowadzenie debaty publicznej wyłącznie do roli igrzysk. Z drugiej: to przyjęcie przez znaczącą część dziennikarzy roli rzeczników w politycznej wojnie domowej, która podzieliła dziś Polskę.

Dziennikarze ci, choć nie do końca przyjmują jego retorykę, postępować zaczynają podobnie do Niesiołowskiego. Ich głównym celem staje się dowalanie PiS i prezydentowi. Problemem nie jest więc sam w sobie dość żałosny przypadek Niesiołowskiego, ale jego polityczno-medialna, do pewnego stopnia wręcz symboliczna rola.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2008/12/04/druga-twarz-polityki-milosci/]Skomentuj[/link][/ramka]

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości