I to nie tylko dlatego, że to łazienkowska elita sama dała do wiwatu tak, że politykom w pięty poszło. Tym razem jest grzeczniutko. Po prostu szkółka sióstr bronisławianek.
Za to jest całkiem pociesznie. Mój faworyt, Bogusław Ziętek, w kraju cieszy się co prawda poparciem wyłącznie najbliższej rodziny, ale za to chętnie głosowaliby na niego Noam Chomsky, Ken Loach oraz autorytety ze Sri Lanki i Martyniki. A nawet, zaryzykowałbym twierdzenie, wyłącznie oni. Andrzej Olechowski nadal obrażony na rodaków, że nie chcą podarować mu prezydentury, przez aklamację namawia ich teraz, by "wybrali swoją zamożność". Cóż, skoro oni akurat woleliby wybrać zamożność Olechowskiego, choć niekoniecznie jego samego…
Urzeka również kampania Kaczyńskiego, którego sztab udowadnia, że Jarosław przyda się nie tylko całej Polsce, ale wręcz każdej rodzinie. Wiemy już wszak, że lider PiS jest nie tylko świetnym babysitterem, ale i potrafi sadzić dęby. A sądząc z wyników, jakie zyskuje w zakładach karnych, bandyci boją się go bardziej niż parki rozwścieczonych dobermanów. Nawet jeśli kompetencje te nie przekonają rodaków, by na niego głosować, z pewnością zainspirują jakiegoś wielmożę, by zaproponować mu posadę ochmistrza. Choć nie jestem pewien, czy akurat taki efekt sztabowcy chcieli osiągnąć.
Bronisław Komorowski z kolei pogrążony jest w rozpasanej konsumpcji. Apetyt ma – trzeba przyznać – jak pułk wojska. Bo to nie tylko dziczyzna, co to ją pan hrabia pewnie ma jeszcze zamrożoną, ale i wypady z matką oraz żoną do restauracji, tudzież domowe obiady, którymi nie omieszkał się pochwalić w telewizji. A jeśli chwilowo nie je, to spaceruje. Ale nawet wtedy opowiada o czereśniach.
Jednak najwięcej o Komorowskim powiedział niedawno jego przyjaciel, którego nazwisko w tym miejscu nigdy nie padnie, reklamując marszałka jako osobę "świadomą swojego macierzyństwa". To piękne. I trzeba przyznać, że dopiero w tym kontekście drugie imię Bronisława Marii nabiera zupełnie innego znaczenia.