W czasach gdy Donald Tusk ogłasza, że nie będzie się przejmował losem przyszłych pokoleń, bo żyje się tu i teraz, a Jarosław Kaczyński owo "tu i teraz" sprowadza do zemsty za brata, oczekiwanie od polskich polityków dalekowzroczności Churchilla wygląda jak kpina. Do opisania tych radosnych dni sierpniowej krucjaty spod pałacu bardziej niż Mickiewicz ("Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem...") przydałby się więc wieszcz Witkacy piętnujący bodaj w "Niemytych duszach" polski aprenuledelużyzm. Cóż, najwyraźniej myślenie o polityce w kategoriach wykraczających poza następny sondaż przekracza możliwości naszych mężów stanu.

W takich chwilach największym przekleństwem felietonisty staje się pamięć. Trudno na przykład zapomnieć, że 20 lat temu Kaczyński nazywał ZChN najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski. Albo to, iż jeszcze trzy lata temu ten sam prezes PiS cicho, a posłowie jego partii głośno, przekonywał, że spełnienie postulatów Marka Jurka o bezwzględnym zakazie aborcji otworzy drzwi do władzy zapaterowskiej lewicy (dokładnie tego zwrotu używali!), bo wyborcze wahadło z jednej skrajności odbije w drugą. "I wtedy nie tylko kompromisu antyaborcyjnego nie będzie, ale nam jeszcze adopcję dzieci dla małżeństw gejowskich dorzucą" – przekonywał jeden z dzisiejszych talibów. Mniejsza o nazwisko dżentelmena, bo dziś wyrzucanie hipokryzji pisowcom z ich prezesem na czele stało się wręcz narodowym sportem.

Powtarzanie, że w sprawie awantury krzyżowej zawinili wszyscy, to banał i nieprawda, bo nie wszyscy i nie w równym stopniu. Faktem jest jednak, że korzystają na niej wszyscy. I dopóki korzystać będą, to nawoływania o opamiętanie są głosem wołającego na puszczy. Na razie polscy politycy nie pamiętają – tu znów odwołam się do słów Churchilla – o tym, że trzeba nie tylko przeciwnika pokonać, ale i z pokonanym nauczyć się żyć.