Rok 1979. Tłumy irańskiej młodzieży wychodzą na ulice Teheranu, domagając się ustąpienia szacha. Liberalne zachodnie media pieją z zachwytu – sprzymierzona z Ameryką „reakcyjna monarchia” wreszcie obraca się w gruzy. Opozycja jest jednak słaba i podzielona. Kontrolę nad Iranem przejmują zdeterminowani fundamentaliści. Kraj przeistacza się w represyjną islamską dyktaturę.
Właśnie o wydarzeniach sprzed 32 lat przypominają izraelscy komentatorzy, gdy piszą o trwającej obecnie rewolucji w Egipcie. Najważniejszą siłą opozycyjną w tym kraju są bowiem Bracia Muzułmanie. Znakomicie zorganizowane islamskie ugrupowanie, które potęgą ustępuje tylko armii. Gdy załamie się reżim Hosniego Mubaraka, ostrzegają Izraelczycy, to właśnie Bracia prędzej czy później sięgną po władzę.Mubarak zaś utrzymywał z państwem żydowskim znakomite stosunki. Zwalczał islamistów i respektował pokój zawarty między Egiptem a Izraelem w 1979 roku. Dzięki temu państwo żydowskie miało zabezpieczone południowe rubieże. To, że nienawidzący Izraela Bracia kontynuowaliby tę politykę, jest mało prawdopodobne. A co za tym idzie – pozycja Izraela uległaby poważnemu osłabieniu.
Po pierwsze lokalnie. Pomiędzy Izraelem a Egiptem znajduje się bowiem Strefa Gazy. Niewielka palestyńska enklawa kontrolowana przez Hamas, który powstał jako skrzydło Braci Muzułmanów. Terytorium to w ostatnich latach stało się bazą wypadową do ataków na Żydów. Hamas tylko dlatego nie puścił jeszcze z dymem całego południowego Izraela, że nie dociera do niego większość transportów broni. Udaje się je przechwycić w dużej mierze dzięki Egipcjanom, którzy zamknęli granicę ze Strefą i wysadzają w powietrze tunele kopane przez przemytników. Jeżeli władzę rzeczywiście przejęliby Bracia, granica zapewne stanęłaby otworem, a broń popłynęłaby szerokim strumieniem.Gra toczy się jednak o znacznie większą stawkę niż wzmocnienie terrorystów ze Strefy Gazy.
Strata egipskiego sojusznika oznaczałaby dla Izraela niemal całkowitą izolację. Państwo żydowskie jest bowiem skonfliktowane nie tylko z Palestyńczykami, ale także niemal ze wszystkimi liczącymi się graczami na Bliskim Wschodzie. Znajduje się w stanie zimnej wojny z Iranem oraz w stanie formalnej wojny z Syrią i Libanem. Na jego południowej granicy działa Hamas, a na północnej radykalna szyicka organizacja Hezbollah. Na domiar złego do historii przeszło długoletnie „strategiczne partnerstwo” z Turcją. Ostatnim państwem regionu, z którym Izrael utrzymuje poprawne stosunki, jest Jordania. Kraj, który sam boryka się z narastającym wewnętrznym buntem.
Co Izrael może zrobić w takiej sytuacji? Komentatorzy widzą dwie możliwości. Albo zwiększyć wydatki na zbrojenia i szykować się do sytuacji z lat 60. Czyli oblężonej twierdzy wśród arabskich wrogów. Albo dokonać dyplomatycznej wolty. Błyskawicznie zawrzeć pokój z Palestyńczykami i Syrią, aby móc się skupić na nowo otwartym „froncie południowym”.Pytanie tylko, czy Arabowie w ogóle będą chcieli rozmawiać z Izraelem, gdy się zorientują, że pozycja ich „syjonistycznego wroga” uległa znacznemu osłabieniu.