Zapowiadając referendum, grecki premier zaskoczył wszystkich, łącznie ze swoim ministrem finansów i partyjnymi kolegami. Na razie panuje przekonanie, że referendum zakończy się wynikiem negatywnym. Bo rząd jest niepopularny, a kraj od miesięcy paraliżują strajki i demonstracje. Wczoraj Eurostat ogłosił wzrost bezrobocia do historycznego poziomu 18 proc. A drugi pakiet pomocowy, nakładający na Greków obowiązek kolejnych wyrzeczeń i odbierający im część suwerenności, wcale nie gwarantuje szybkiego powrotu koniunktury. Zmęczonym ludziom jest więc wszystko jedno. Ostatni sondaż pokazuje, że 60 proc. jest przeciwnych drugiemu pakietowi. Ale jest i inny sondaż pokazujący, że ok. 70 proc. Greków nie chce wyjścia ze strefy euro. Mimo że coraz więcej ekonomistów głosi, iż tania drachma przywróciłaby gospodarce konkurencyjność, a bankructwo pozwoliło zaoszczędzić na obsłudze długu. Do wyobraźni bardziej przemawia wizja upadającego domina banków i ostatecznego rozstania ze stabilną, bogatą częścią Europy. A także przekonanie, że żadna partia nie ma spójnego programu wychodzenia z kryzysu. Jeśli więc Papandreu inteligentnie sformułuje pytania, wynik referendum nie musi być negatywny. Tym bardziej że strefa euro grozi wstrzymaniem obiecanej transzy 8 mld euro. I w grudniu, przed ewentualnym głosowaniem, rządowi zabrakłoby pieniędzy, a Grecy zrozumieliby, co znaczy znienawidzona pomoc zagraniczna. Dlatego niektórzy w rządzie mówili, że nie mogą poprzeć referendum, dopóki nie dowiedzą się, jakie będzie pytanie.
Kolejny scenariusz przewiduje, że do referendum nie dojdzie. Wcześniej upadnie rząd i powstanie nowy, który zaakceptuje stare warunki pomocy. Tak jak stało się to w Irlandii i Portugalii. Szansa na to jest, bo większość dla Papandreu topnieje w oczach, a opozycja chce uniknąć referendum. Czarny scenariusz to wynik na „nie". W skrajnej wersji Grecja nie dostaje ani centa pomocy i musi ogłosić niekontrolowane bankructwo. Wychodzi ze strefy euro, jej banki padają pod naporem przerażonych klientów wycofujących depozyty w euro, a inwestorzy w panice wyprzedają papiery hiszpańskie i włoskie. Taka wizja nie musi się spełnić, a w każdym razie nie w całości. Przede wszystkim strefa euro nie ma interesu w rozpętaniu piekła na światowych rynkach finansowych. Jeśli uzna, że Grecja nie ma już wielkich możliwości zarażania, to może ją zostawić samą sobie. Ale może też zmienić warunki pomocy, żądając np. mniej wyrzeczeń i proponując w zamian instrumenty prowzrostowe. Albo w skrajnym przypadku, gdy uzna, że Grecja jest już nie do uratowania, może otoczyć ją kordonem sanitarnym i wpuścić miliardy euro w ratowanie Włoch czy Hiszpanii. Wtedy sama Grecja byłaby oczywiście skazana na chaos, a tamtejsi komentatorzy już przypominają o rządach wojskowych w latach 1967 – 1974 i zwracają uwagę na dokonaną właśnie zmianę szefa armii.