Tusk jest odkrywcą i eksploatatorem innej metody. Można ją nazwać "na balona". Nóg nie potrzeba, nie trzeba też wiatru ani kierunku. Trzeba się po prostu unosić, nie za wysoko, bo niebezpiecznie, nie za nisko, bo można za dużo zobaczyć, co tam na dole. Ot, w sam raz.
Według Środy
Metoda "na balona" udaje się m.in. dzięki Kaczyńskiemu. Nie wiem, kiedy, ale chyba jeszcze za życia Lecha Kaczyńskiego, Tusk zrozumiał, że bliźniacy są najlepszym prezentem, jaki przygotował mu polityczny los. Wystarczy, że Jarek pokaże się kilka razy w mediach, na wiecach lub na modlitwach, a Tusk może być spokojny o swój bezpieczny, nijaki lot. Większość jego krytyków, ludzi, którzy pragną zmian, modernizacji kraju, wyjścia z zaścianka i uznania indywidualnych praw wolnościowych - zaciskając zęby, zagłosuje i tak na Tuska.
I dodaje:
Straszenie Kaczyńskim jest bardziej efektywne niż sterowanie balonem. Toteż premier nie musi lecieć ani wyżej, ani szybciej, ani w jakimkolwiek kierunku. Woli raczej stać w miejscu, kokietując - jak pisze Bielik - prawą stronę sceny politycznej, gdzie rzesza hipokrytów chwali "tradycję". Tusk daje im gwarancje, że jego balon nikomu nie zagraża, że nigdzie nie leci, że nie będzie u nas żadnych związków partnerskich, żadnego in vitro, żadnej etyki w szkołach, żadnej modernizacji ani antykoncepcji, żadnej reformy, żadnej laicyzacji czy liberalizacji, żadnej marychy. Tylko wódka. No i przemoc. Bo też zgodna z tradycją.