Pierwsze przymiarki do eurolist wyborczych w PiS, podobnie jak w innych partiach, robiono już wiele miesięcy temu. Mimo że od tego czasu w polityce, zwłaszcza międzynarodowej, wiele się zmieniło, ustalone wczoraj listy nie zaskakują. Np. o tym, że „jedynką" w Warszawie będzie prof. Zdzisław Krasnodębski, „Rz" informowała już w październiku zeszłego roku.
Podobnie spodziewano się, że Wojciech Jasiński będzie liderem na Mazowszu, Anna Fotyga w Gdańsku, a prof. Ryszard Legutko w Krakowie.
Niespodzianek jest niewiele. W ostatniej chwili grono profesorskie na listach zasilili: Andrzej Zybertowicz w Bydgoszczy i Waldemar Paruch w Lublinie. Zaskoczeniem może być też zastąpienie na Podlasiu Krzysztofa Jurgiela Karolem Karskim i nominowanie na „jedynkę" w Bydgoszczy posła Kosmy Złotowskiego, który pięć lat temu stracił miejsce na rzecz Ryszarda Czarneckiego (ten wystartuje z Poznania).
Postawienie w większości na ekspertów i zasłużonych działaczy zamiast na lokalnych liderów może być ryzykowne. PiS oficjalnie będzie przekonywał, że stawia na kwestie merytoryczne, a nie na celebrytów, jak PO czy SLD. Jednak nawet sztabowcy PiS w prywatnych rozmowach przyznają, że taki zestaw „jedynek" sprawdziłby się przy lepszych sondażach, a te, jak wiadomo, są dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego gorsze niż jeszcze na początku roku. Przyczynił się do tego kryzys ukraiński, który wzmacnia pozycję Donalda Tuska.
Premier też miał problem z listami (musiał np. obsadzić gdzieś niepopularnych ministrów, których odsunął z rządu w wyniku rekonstrukcji). Mimo to obecna sytuacja wydaje się dla niego korzystniejsza.