Bogusław Chrabota: Idzie agresywny suwerenizm. Wojna z Unią może być zabójcza

Prezes PiS ruszył na wojnę z UE. To plan samobójczy i destrukcyjny dla polskiej prawicy.

Aktualizacja: 15.11.2023 14:26 Publikacja: 15.11.2023 03:00

Czy Polacy kupią agresywny suwerenizm Jarosława Kaczyńskiego?

Czy Polacy kupią agresywny suwerenizm Jarosława Kaczyńskiego?

Foto: Łukasz Gągulski/pap

Wojna Unii została wypowiedziana. O przyjęciu kursu na suwerenizm, czy wręcz wybraniu go na oficjalną doktrynę Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński poinformował członków swojej partii i resztę świata w sobotę 11 listopada podczas wiecu niepodległościowego w hali Sokoła w Krakowie. Mniej uważny obserwator sceny politycznej powie: nic nowego. Eurosceptycyzm, straszenie Brukselą, kwestionowanie sensu integracji przewijały się już jako lejtmotyw przez niejedną kampanię PiS, Kaczyński gra na tej nucie od dawna. Tak, to prawda, ale ostatnie deklaracje to jednak jakościowo coś nowego. Tak frontalny, konsekwentny i niepozostawiający przestrzeni na subtelności atak na Unię Europejską oraz przedstawienie jej jako fundamentalnego zagrożenia dla polskiej suwerenności wydarzyły się po raz pierwszy. W licznych kampaniach był to wątek uboczny czy równorzędny. Teraz stał się tematem głównym i zapewne na nim, jako na micie założycielskim, oprze się cała powyborcza narracja polityczna obozu Zjednoczonej (czy aby jeszcze?) Prawicy.

Suwerenizm nie jest nowy

Czym jest suwerenizm? Niczym specjalnie nowym. To dość dziś powszechny, synkretyczny trend w polityce populistów (choć nie tylko) pod różnymi szerokościami geograficznymi, w której wehikułem polityki wewnętrznej staje się hasło zagrożonej suwerenności państwa. To hasło na tyle ogólne, że pełni rolę parasola ideowego dla różnych formacji, czyniąc lidera partii najmocniejszej głównym „adwokatem” narodowej niepodległości. Suwereniści próbują się przebrać w szaty formacji insurekcyjnej, która mobilizuje elektorat w imię swoiście rozumianych kategorii patriotyzmu, narodu, wolności i niepodległości, czy tej jednej, najważniejszej pod odpowiednią szerokością geograficzną religii, w polskim przypadku katolicyzmu. W suwerenizmie ważniejsze od tych kategorii jest jednak co innego. To rzeczownik „zagrożenie” i wszelkie jego formy gramatyczne.

Czytaj więcej

Maciej Strzembosz: Przełomowa chwila demokracji. Co zrobić, by PiS nie wrócił do władzy?

W obronie oblężonego miasta

Zagrożona ma być więc suwerenność, wolność i niepodległość, tradycja, naród, patriotyzm etc. Suwerenizm, i to rozstrzyga o jego charakterze populistycznym, operuje strachem, poczuciem niepewności, lęku, wręcz psychozy. To główne instrumenty wpływu na politykę. Naród, obrońcy suwerenności mają się gromadzić wokół politycznego lidera, który przedstawia się jako ten, który jest gotów poświęcić wszystko, by obronić zbiorowość przed nadciągającym zagrożeniem. Stanąć na czele oblężonego miasta. Istotnym elementem wojującego suwerenizmu jest hiperalarmistyczna retoryka. Jej próbkę dał Jarosław Kaczyński podczas wystąpienia w Krakowie: jeśli władzę przejmie Tusk, Polskę czeka anihilacja. Rząd koalicji zostanie „zaimplementowany” przez siły zewnętrzne. Zacznie rządzić partia niemiecka, przez którą Polska utraci nie tylko suwerenność, ale i samą państwowość. Polska stanie się terenem, gdzie co prawda będzie mieszkać polska ludność, lecz decyzje będzie tu podejmowała Unia Europejska, a właściwie Niemcy. Polska zostanie zatruta, sterroryzowana przez mafie śmieciowe, zmieniające kraj w „wielkie wysypisko”. Można mieć wrażenie, że to tylko pierwsze litery alfabetu politycznej agresji, który zostanie zaserwowany Polakom przez kolejne miesiące.

Śladami secesjonistów

Suwerenizm nie jest jednolitą formacją, ale suwereniści są w niemal każdym kraju Unii. W niektórych, jak Węgry czy Słowacja, sprawują władzę. Do haseł suwerenistycznych odwoływali się poplecznicy brexitu w Wielkiej Brytanii, Marine Le Pen we Francji, Matteo Salvini we Włoszech. Są mocni w Belgii, Niderlandach, Niemczech. Nic w tym specjalnie zresztą dziwnego. Są naturalnym efektem gry o integrację Unii Europejskiej. Każdy proces jednoczenia wywołuje falę obaw i sprzeciwu. Suwereniści to jeden z nurtów politycznych, który na niej żeruje. Najlepszym przykładem ekstremalnie rozumianego konfliktu suwerenistów była wojna secesyjna w federalizujących się Stanach Zjednoczonych, wywołana przez kwestionujące ten proces Południe. Językiem suwerenizmu przemawiała irlandzka partia Sinn Féin i jej zbrojne ramię IRA. Suwerenistami są również separatyści katalońscy, których ponowne włączenie do oficjalnej polityki powoduje tak masowe dziś protesty w Hiszpanii.

Cel to polaryzacja

11 listopada w Krakowie, unieważniając wszystkie dotychczasowe znaki zapytania, PiS Jarosława Kaczyńskiego oficjalnie dołączył do eurosceptycznych formacji suwerenistycznych i stanie się w tym wspólnym froncie jednym z najsilniejszych graczy. Na polu polityki europejskiej oznacza to wsparcie z całą mocą procesów destrukcyjnych wymierzonych w integrację i poważne wzmocnienie psychotycznej, eurosceptycznej międzynarodówki. A w polskiej polityce – konsekwentny eurosceptycyzm PiS, kurs na nacjonalizm, betonowanie związku z konserwatywnym skrzydłem Kościoła i szerokie operowanie ksenofobią. Planem Jarosława Kaczyńskiego jest spolaryzowanie polskiej polityki na osi akceptacji i kwestionowania samego sensu istnienia Unii Europejskiej. Wszyscy krytycy postępującej integracji, ale tak naprawdę idei zjednoczeniowej, znajdą w PiS swój azyl. Zręby unijnej antyideologii będą tworzyć dobrze opłacani przez europejskich podatników intelektualiści w rodzaju Ryszarda Legutki i Zdzisława Krasnodębskiego, a zapowiedziany na styczeń zjazd sił prawicowych zamieni się w antyeuropejski sabat ziejący nienawiścią do Brukseli, Niemców, Tuska i wrogiej liberalnej prasy.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: PiS jako opozycja totalna

Naród versus jednostka

Warto tu spytać o realną stawkę spodziewanej ofensywy suwerenizmu. Jeśli by odnieść ten kurs w polityce do klasycznego ważenia dwóch wartości: wolności i bezpieczeństwa, to suwerenizm kładzie nacisk na ten drugi moment. Dla suwerenistów spektrum wolności indywidualnych jest drugorzędne. Liczy się wolność zbiorowości, w tym najważniejszej – narodu. Bezpieczny ma być naród. Poprzez gwarancje suwerenności, niepodległości, prymat patriotyzmu, przywiązanie do tradycji, Kościoła etc. Zagrożeniem dla bezpieczeństwa jest to, co obce: narodowo, rasowo, politycznie, religijnie, czy sprzeczne z tradycją. Suwerenizm kwestionuje proces jednoczenia się Europy, dowodząc, że prawdziwe siły witalne, a za nimi realna zbiorowa wartość, są domeną państw narodowych, a nie bytów metapolitycznych, jak organizacje międzynarodowe. Ten dogmat ideologiczny bije nie tylko w organizacje, ale również w ich zwolenników. Wrogami, i to „prawdziwymi wrogami narodu”, stają się ci, którzy opowiadają się za Unią czy szerzej – procesem integracji. Atak na nich musi więc iść ścieżką ściśle spersonalizowaną. Próbkę tego mieliśmy już w czasie ostatniej kampanii wobec osoby Donalda Tuska.

Suwerenizm i narodowy interes

Pytanie, co my Polacy z tej ofensywy suwerenizmu będziemy mieli? Czy w istocie we współczesnych realiach geopolityki agresywny suwerenizm w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego przynosi jakąś sensowną ofertę? Trudno to sobie wyobrazić. Po pierwsze, dlatego że w dobie wojny i perspektyw długiego konfliktu na wschodzie Europy Polska nie ma alternatywy wobec Unii Europejskiej. Wizje jakiejś niezależnej od Brukseli wspólnoty „wyszehradzkiej” to mrzonki. Cztery wolności europejskie są niezbędne dla polskiej gospodarki. Nie istnieje też – co trzeba powiedzieć wyjątkowo dobitnie – żadna sensowna wizja budowy narodowego potencjału bez przestrzeni wspólnego europejskiego rynku. Iluzją jest przekonanie, że do bezpieczeństwa wystarczy nam NATO. Amerykanie wielokrotnie komunikowali, że interesuje ich wyłącznie silna i zjednoczona Europa, a nie bezładna masa skonfliktowanych i pokłóconych państw narodowych. Także z perspektywy procesów globalizacyjnych w pierwszej lidze światowych potęg jest miejsce dla Unii, a nie gospodarczych mikroorganizmów, jak Polska, Łotwa czy Słowacja. Na koniec kwestia procesu integracji europejskiej. To proces dynamiczny. Kwestionowanie jego kierunku to nie zatrzymanie, ale wpychanie Europy w regres.

Czy Polacy poprą nowy kurs prezesa?

Czy Polacy kupią agresywny suwerenizm Jarosława Kaczyńskiego? Jakiś procent elektoratu zapewne tak. Nie należy jednak zapominać, że Polacy w znakomitej większości popierają Unię Europejską. To wciąż ponad 80 proc. populacji. To również postawa ponad połowy elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Przekonanie ich w krótkim czasie, że Bruksela dybie na ich wolność i indywidualny dobrostan, będzie bardzo trudne. Dlatego plan Jarosława Kaczyńskiego uważam za samobójczy i destrukcyjny dla polskiej prawicy. Dopóki prezes PiS ma autorytet i kontroluje partię, będzie to możliwe, ale z czasem PiS musi się wskutek tego szaleństwa rozpaść na lojalną wobec Kaczyńskiego frakcję radykalną i bardziej pragmatyczne, ciążące do chadecji skrzydło umiarkowane. Paradoksalnie to szansa dla Polski. Mimo niebezpiecznych tendencji analiza europejskiej sceny politycznej pokazuje, że poza Wielką Brytanią plany eurosceptyków popiera zwykle mniejszość wyborców. Wojna na wschodzie nieco tę logikę odmieniła, ale przecież wojna kiedyś się skończy. A Jarosław Kaczyński, któremu się wydaje, że siłą swojej partii może wpłynąć na europejski trend, może się grubo pomylić i finalnie przegrać.

Wojna Unii została wypowiedziana. O przyjęciu kursu na suwerenizm, czy wręcz wybraniu go na oficjalną doktrynę Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński poinformował członków swojej partii i resztę świata w sobotę 11 listopada podczas wiecu niepodległościowego w hali Sokoła w Krakowie. Mniej uważny obserwator sceny politycznej powie: nic nowego. Eurosceptycyzm, straszenie Brukselą, kwestionowanie sensu integracji przewijały się już jako lejtmotyw przez niejedną kampanię PiS, Kaczyński gra na tej nucie od dawna. Tak, to prawda, ale ostatnie deklaracje to jednak jakościowo coś nowego. Tak frontalny, konsekwentny i niepozostawiający przestrzeni na subtelności atak na Unię Europejską oraz przedstawienie jej jako fundamentalnego zagrożenia dla polskiej suwerenności wydarzyły się po raz pierwszy. W licznych kampaniach był to wątek uboczny czy równorzędny. Teraz stał się tematem głównym i zapewne na nim, jako na micie założycielskim, oprze się cała powyborcza narracja polityczna obozu Zjednoczonej (czy aby jeszcze?) Prawicy.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł