Arkadiusz Stempin: Niedokończony i niedoceniony pontyfikat Benedykta XVI

Ludzkość zapamięta ultratradycjonalistycznego papieża Benedykta XVI z rewolucyjnego kroku. Oficjalnie ze względu na stan zdrowia, ale także na skutek utraty kontroli nad watykańską centralą Kościoła katolickiego, złożył on swój urząd. I w wieku 85 lat przeszedł na emeryturę w 2013 roku.

Publikacja: 31.12.2022 10:45

Papież Benedykt XVI w 2005 roku

Papież Benedykt XVI w 2005 roku

Foto: AFP

Jako niekwestionowany autorytet teologiczny, Benedykt XVI nie dopatrzył się ani jednego przeciwwskazania dla swojego zachowania w prawie kościelnym. Ale jako sędziwy idol konserwatywnych i tradycjonalistycznych katolików, rozsierdził ich swoim krokiem. „Z krzyża się nie schodzi” - brzmiała watykańska wykładnia. Swoim przykładem sprzed ośmiu laty uaktualnił ją Jan Paweł II. Cierpieniem, uwiądem sił i rozciągającą się w ostatnich tygodniach życia agonią, co organicznie przynależy do religii chrześcijańskiej, polski pontifex potwierdził, że głowa Kościoła nie zawiaduje państwem czy wielką firmą. Jako wikariusz Chrystusa na ziemi nie jest wybierany przez kardynałów niczym lider kraju czy międzynarodowej korporacji.

Elekcja papieska niewiele ma wspólnego z demokracją. Z optyki kościelnej kardynałowie są narzędziami Ducha Świętego. W ich wyborze objawia się boska wola. Dlatego papieska posługa nie jest czasową umową o pracę. A choroba i brak sił nie są argumentem do jej wypowiedzenia. I tylko jedna instancja może odwołać papieża – jego boski zleceniodawca. Skoro status papieża w Kościele określała biblijna fraza o skale, na której Chrystus zbudował swój Kościół, to abdykacja Benedykta sugerowała, że Piotrowa skała pękła na części. Niektórzy mówili o ucieczce papieża z tonącego okrętu. Jeszcze inni dopatrywali się desakralizacji urzędu, organicznie i do śmierci złączonego z konkretną osobą.

Czytaj więcej

Tomasz Krzyżak: Benedykt XVI - skromny papież przełomu

Istotnie, jeśli przyjęcie papieskiego wyboru z rąk kardynałów wynika z głębokiej wiary, to abdykacja Benedykta odwoływała się do niemetafizycznej sfery logiki. Benedykt trafnie rozpoznał, że kruchość jego sił i niewystarczające panowanie nad rzymską centralną Kościoła bardziej mu szkodzą, niż przynoszą pożytku. Abdykujący Benedykt XVI przy podjęciu decyzji nie kierował się swoim dobrem, tylko dobrem Kościoła. Przypatrując się publicznej agonii poprzednika, z chwilą przejęcia po nim pałeczki, wiedział, że nie dopuści do powtórki.

Wielkość i odwaga ustępującego papieża

Akurat w przyznaniu się do własnej słabości wykazał się jednak wielkością, a w abdykacji odwagą. Jako uniwersytecki profesor teologii, a nie łowca ludzkich serc. jak choćby jego poprzednik, zasiadł na Piotrowym tronie. Ale swoją rezygnacją poruszył ludzi do szpiku kości. Bo nie w roli uczonego teologa wskazał na uwiąd swoich sił, lecz jako sędziwy, niedoskonały człowiek, który dobiega 90-ki. I który, tak jak wszyscy inni śmiertelnicy, ugina się pod swoim brzemieniem. I jest tylko człowiekiem, nie nadczłowiekiem, wyposażonym w dogmaty nieomylności.

Ponadto Benedykt XVI powołał się na otaczający go świat, który szybko się zmienia, a w którym „sprawy życia i wiary nabierają wielkiego znaczenia”. Trudno dopatrzyć się tu użalania się starszego człowieka, już chyba raczej stwierdzenia, ze nie nadąża on za tempem debat współczesnego mu Kościoła. Realistyczny osąd, że w relacjach między nim a otaczającym go światem, rozpostarła się przepaść, należy zapisać na korzyść papieża. Akurat przypisywana politykom rożnej maści przyrodzona wręcz skłonność do sklejenia się z urzędem, w jego przypadku prowadziłaby na manowce. Kiedy w 2012 roku, w świetle jupiterów otworzył swój profil na Twitterze, rozdźwięk miedzy nim a nowoczesnością nie mógł być większy. Tablet z troską przysunięto mu prawie pod nos, a jego palce delikatnie przesuwano na ekranie. Intencjonalnie Watykan chciał wysłać na zewnątrz przekaz, że jest wyposażony do nawiązywania kontaktu z nowoczesnym światem. W istocie obraz kolportował odwrotną informację: papieża przymusza się do kontaktu z nowoczesnością, co bynajmniej kłóci się z jego naturą, z czego nie bardzo można mu robić wymówki.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Benedykt XVI, czyli papież urzędu

Wreszcie liczba wyzwań w Kościele powszechnym przewyższyła możliwości Benedykta. Wprawdzie obdarzonego sporą władzą, ale w chwili, kiedy nie był w stanie jej wypełnić, ta rozlewała się w Watykanie, jak w każdej monarchii absolutnej, przy słabości jej lidera, na pałacowe koterie i frakcje. Sytuacja, w której w najbliższym otoczeniu Benedykta XVI doszło do wycieku do prasy poufnych dokumentów z jego biurka, (de facto z biurka jego osobistego sekretarza), była najlepszym dla tego zjawiska papierkiem lakmusowym. Abdykacją natomiast wysłał Benedykt XVI sygnał, że urząd papieski jest sprawowany tylko przez człowieka, który współdecyduje o tym, kiedy należy przekazać pałeczkę następcy, a nie wymawiać się boskim imprimatur.

Przegrana walka z pedofilią w Kościele

Benedykt XVI zapewne uznał także, że tak fundamentalna kwestia dla wiarygodności Kościoła, jak ukrócenie pedofilii we własnych szeregach, pomimo, że w tym celu poruszył dosłownie niebo i ziemię, wymknęła mu się z rąk. Akurat to on jako pierwszy w Watykanie sprzeciwił się praktyce krycia przez biskupów podwładnych im w diecezjach księży i zakonników, skalanych molestowaniem seksualnym nieletnich. Jeszcze jako prefekt najważniejszej w Watykanie Kongregacji Nauki Wiary, pod swoim świeckim nazwiskiem Joseph Ratzinger, podczas tajnego spotkania kurialnych kardynałów 24 października 1999 roku, wbrew stanowisku wszystkich pozostałych, opowiedział się za usuwaniem księży-pedofilów z szeregów duchownych. Opowiadał się zarazem za wyrzuceniem na śmietnik historii praktyki przerzucania sprawców z parafii do parafii, do innej diecezji, czy nawet na inny kontynent. Co niemniej istotne, argumentował to nie ochroną wizerunku Kościoła, ale troską o małoletnie ofiary. Jak wiadomo, do końca pontyfikatu Jana Pawła II kardynał Ratzinger gryzł ścianę, napotykając na opór bardziej wpływowego od siebie sekretarza stanu, kardynała Angelo Sodano. Ale w 2001 roku wymógł na polskim papieżu decyzję o przekazywaniu z Kongregacji ds. Kleru, pobłażliwej wobec praktyki krycia przez biskupów diecezjalnych przypadków molestowania seksualnego przez podległych im duchownych, do swojej Kongregacji Nauki Wiary wszystkich przypadków nadużyć. Na kilka dni przed śmiercią polskiego papieża, w Wielki Piątek, przyszły papież Benedykt XVI publicznie napiętnował podczas drogi krzyżowej w Koloseum hipokryzję na szczytach Watykanu. A niemal równocześnie zdemaskował hołubionego przez Jana Pawła II seryjnego pedofila i psychopatę Macieja Degolado. Już później, jako papież wyrzucił ze stanu kapłańskiego setki skalanych pedofilią duchownych. Mimo to skala ujawnień procederu na wszystkich kontynentach podmyła i jego wiarygodność jako głowy Kościoła. W ostatnim roku na światło dzienne wyszło, że jako zarządca diecezji monachijskiej w latach 1977-1981, ponosi odpowiedzialność za krycie czterech księży, którzy seksualnie molestowali nieletnich. Niezwykle uczciwie i poruszająco zabrzmiało wyznanie sprzed kilku miesięcy. W obliczu rychłego spotkania z Bogiem odczuwał Benedykt XVI ludzki lęk za własny grzech zaniechania, zarówno w tępieniu pedofilii w kościelnych szeregach, jak i w niewystarczającej ochronie dzieci.

Papież pisze i gra, sekretarz rządzi

Abdykując, uznał Benedykt XVI własną niemoc w zakresie powściągnięcia aberracyjnej władzy Rzymskiej Kurii, która niczym dowództwo grupy armii sprawowała nadzór nad Kościołem powszechnym, nierzadko za plecami papieży. Wprawdzie jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary od 1981 roku przynależał kardynał Ratzinger do watykańskich szczytów, ale biegłością w grze politycznej, zdolnościami do budowania politycznej większości i wyssanym z mlekiem matki włoskim makiawelizmem nie grzeszył. W przeciwieństwie do niego grupa rodzimych kardynałów, na czele z trójką Sodano-Re-Ruini, wzmocniona południowoamerykańskim kontyngentem, postrzegała siebie jako obrońcę tradycyjnych filarów kultury Watykanu, autonomii i suwerenności, włącznie z niejasnymi źródłami finansowania. To, wraz z kulturą przemilczania niewygodnych kwestii i daleko posuniętą dyskrecją, przekładało się na instynktowną nieufność wobec obcych. Członkowie watykańskiej paranteli władzy woleli robić interesy z kimś, kto był „della familia” (członkiem rodziny), bez względu na to, jak nienaganne były referencje i doświadczenie ludzi bez tych powiązań. Sodano, Re i Ruini, uchodzili za mistrzów tego, co Włosi nazywają „una riforma gattopardesca”, w nawiązaniu do powieści słynnego sycylijskiego pisarza Giuseppe Tomasi di Lampedusa, z kluczowym wątkiem zamkniętym w haśle: „Wszystko musi się zmienić, aby wszystko pozostało takie samo”. Włosi w purpurach posiadali nadprzyrodzona zdolność do topienia w niebycie prób reform, w tym zmian personalnych. Ich dworskie intrygi "wypełniłyby kilka powieści Dana Browna” - komentował korespondent amerykańskiego magazynu „The Atlantic”, Paul Eyle. Już jako papież wymienił Benedykt XVI sekretarza stanu kardynała Sodano na innego Włocha z Piemontu, Tarcisco Bertone, który przy tych samych umiejętnościach co wymieniona trójka, z lekkością owinął sobie pryncypała wokół palca. Wiele politycznych niezręczności papieża Benedykta idzie na konto jego sekretarza stanu. W tym także najbardziej spektakularne faux pas, polegające na próbie rehabilitacji ultrakonserwatywnego Bractwa Św. Piusa X, nie bacząc na antysemickie wypowiedzi lidera stowarzyszenia. Przy czym sam papież, też się do politycznych gaf przyczynił. Nic dziwnego, że na politycznym parkiecie poruszał się jak słoń w składzie porcelany, skoro zaraz po swojej elekcji, zamiast powściągnąć zapędy kurii, zasiadł do biurka, by ukończyć dwutomową historię Jezusa. Kardynał Bertone skorzystał z okazji i wysyłał Benedykta XVI regularnie do fortepianu, by w przerwach między pisaniem dwutomowego dzieła, pogrywał sobie ulubionego Mozarta. Podczas gdy on, Bertone, wcielał się w rolę wice-, ale realnie rządzącego papieża.

W pamięci potomnych zapisze się pontyfikat niemieckiego pontifeksa jako tego, który odważył się na bezprecedensową abdykację. Raczej nikt nie przywoła choćby i tej zasługi, że to dzięki niemu zainicjowana została w Watykanie proekologiczna zmiana. To z jego inicjatywy zainstalowano w Stolicy Apostolskiej słoneczne kolektory, wymieniono na energooszczędne urządzenia elektryczne, a on sam rozpoczął pisanie proekologicznej encykliki. Przerwany pontyfikat uniemożliwił mu jej ogłoszenie. Dokończył ją papież Franciszek i zaprosił papieża Benedykta, który po abdykacji zarezerwował dla siebie bezprecedensowy status papieża emeryta, do wspólnego jej wydania. Już teraz wolno powiedzieć, że niedoszacowanie pontyfikatu papieża z Niemiec bierze się już z tego prostego faktu, że jego rządy wciskają się miedzy pontyfikat polskiego „papieża stulecia”, a niemniej charyzmatyczne rządy Franciszka. Na ich tle intelektualista z Monachium pozostanie najbardziej we wspomnieniach tych, którzy precyzję jego teologicznego słowa będą porównywali z muzycznym geniuszem Beethovena.

O autorze

Arkadiusz Stempin

Autor jest profesorem Wyższej Szkoły Europejskiej w Krakowie, historykiem i politologiem

Jako niekwestionowany autorytet teologiczny, Benedykt XVI nie dopatrzył się ani jednego przeciwwskazania dla swojego zachowania w prawie kościelnym. Ale jako sędziwy idol konserwatywnych i tradycjonalistycznych katolików, rozsierdził ich swoim krokiem. „Z krzyża się nie schodzi” - brzmiała watykańska wykładnia. Swoim przykładem sprzed ośmiu laty uaktualnił ją Jan Paweł II. Cierpieniem, uwiądem sił i rozciągającą się w ostatnich tygodniach życia agonią, co organicznie przynależy do religii chrześcijańskiej, polski pontifex potwierdził, że głowa Kościoła nie zawiaduje państwem czy wielką firmą. Jako wikariusz Chrystusa na ziemi nie jest wybierany przez kardynałów niczym lider kraju czy międzynarodowej korporacji.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem