Wywiad dla "Polski" pokazuje Janusza Palikota jako "nowego brutalistę" – Grzegorza Jarzynę polskiej polityki.

Wywiad ów kondensuje tyle odrażających niedorzeczności, że gdyby nie obowiązywała u nas autoryzacja, można by sądzić, iż udzielany był w stanie ciężkiej "filipińskiej grypy". Palikot zachwala swego bezpośredniego szefa Grzegorza Schetynę jako polityka, który ma "krew i spermę na twarzy", rozpływa się nad Nowakiem, który "dostał w zęby" i jeszcze nieraz dostanie, puszy się, że definitywnie zniszczył Kaczyńskich, odzierając ich z powagi i godności, a teraz zniszczy Ziobrę, bo choć na razie nie zdobył dowodów na jego homoseksualizm, to jest go pewien, obserwując codziennie w Sejmie, jak były minister porusza pośladkami. Nie sposób tego wszystkiego cytować – stężeniem fizjologiczno-skatologicznych skojarzeń przebija Palikot nawet felietony Tomasza Jastruna i właściwie jedyną godną uwagi obserwacją wydaje się jego szczere wyznanie o sobie samym: "jestem gnojem".

Po serii dowodów nieudolności i nieuczciwości partii rządzącej najwyraźniej rozpoczyna ona Palikotem jakąś nową wizerunkową ofensywę adresowaną do żelaznego elektoratu od "chowania babci dowodu". Polityka to krew, sperma, gnój i walenie po mordzie, a my tu, fa-wasza, nie ściemniamy, tylko walimy szczerze, jak jest. I w mordę, i z kopa. Czaicie?

[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/01/10/trzecia-twarz-palikota/]Skomentuj[/link][/ramka]