„Jednym z najszybszych samolotów świata jest nowy bombowiec polski, który podczas lotów próbnych osiągnął znakomitą szybkość do 400 kilometrów na godzinę” – tymi słowami podekscytowanego lektora rozpoczyna się fragment kroniki Polskiej Agencji Telegraficznej z jesieni 1938 roku prezentującej samolot PZL.37 Łoś. Był on szczytowym osiągnięciem polskiego przemysłu lotniczego tamtego okresu.
Konstruktor, inżynier Jerzy Dąbrowski, zastosował awangardowe rozwiązania – całkowicie metalowa konstrukcja, chowane podwozie, klapy, zmienny skok śmigła, zaawansowana hydraulika, skomplikowany system paliwowy oraz nowatorski profil aerodynamiczny czyniły z łosia samolot nie z tej epoki. Nie mógł się z nim równać używany w połowie lat 30. holenderski fokker F.VII. czy powstający równolegle w Państwowych Zakładach Lotniczych konkurencyjny 30 żubr.
Prace nad łosiem rozpoczęły się w 1934 roku, a już pod koniec 1936 r. oblatywano prototyp. Produkcja seryjna ruszyła w 1938 roku. W sumie do wybuchu wojny wyprodukowano 124 łosie w fabrykach na Okęciu i w Mielcu. Na targach lotniczych w Paryżu jesienią 1938 roku płatowiec wywołał olbrzymie zainteresowanie. Do PZL wpłynęły zagraniczne oferty zakupu samolotów bądź licencji na ich budowę.
Wrzesień 1939 roku bezlitośnie obnażył braki polskiego lotnictwa. W trakcie walk okazało się, że uzbrojenie obronne łosia było zbyt słabe. Brakowało opancerzenia oraz samouszczelniających się zbiorników paliwa. Do tego wiele maszyn nie miało kompletnego wyposażenia pokładowego, które instalowano pospiesznie w ostatnich dniach pokoju. Brakowało aparatury radiowej oraz fonii pokładowej. Dochodziły do tego problemy z silnikami.
Żaden z tych pięknych samolotów nie dotrwał do naszych czasów. Dokumentację samolotu, która w piwnicach fabryki w Mielcu przetrwała hitlerowską okupację, zniszczyli komuniści. Do dziś zachowały się silnik łosia, łopaty śmigła oraz wiele drobnych fragmentów wydobywanych w miejscach upadków łosi we wrześniu 1939 roku.